Rodzić czy kombinować?

·ekscerpcje z innych źródeł ·

Poczucie dobrze wykonanej pracy zasadza się na radości płynącej z odpowiedzi na to, co owa materia już zawierała w zarodku, i osiągnięcia niepamiętnego, choć ostatecznie nowego celu, z wydania na świat czegoś trwałego, współbrzmiącego z kosmosem lub boskim prawem.

Produktywistyczna postępowość wraz ze swym nieograniczonym wzrostem uniemożliwia takie uczucie. Przede wszystkim dlatego, że to, co jest zrobione, nie jest zrobione przez kogoś; następnie to, co powinno być szybko zrobione, ma szybko być zniszczone i zastąpione przez nowe produkty. Podział pracy i programowane starzenie się produktów sprawiają, że robotnik pracuje nie dla dzieła, ale dla zapłaty, i taki obrót sprawy zachęca na tyle mocno do bumelanctwa i fuszerki, że trzeba wokół niego mnożyć organa kontrolne.

Dobrze wykonana praca możliwa jest jedynie w ramach paradygmatu majeutyki. Otacza się w nim materiał „iście macierzyńską troską”, wydaje się na świat dzieło, które ma swoje miejsce w ciągu pokoleń. Oto dlaczego tak jak Sokrates obiera za wzór swoją matkę akuszerkę, tak Péguy za przykład podaje swoją matkę wyplataczkę wiklinowych krzeseł.

Dawna materia zwana przez Greków hyle, tłumaczona jest przez łacinników w dwojaki sposób: materia, co oznacza „materiał drewniany”, i silva, co oznacza grupę złożoną z drzew. Prymitywna wyobraźnia materię postrzega jako drewno. Nawiedza ją energia soków życiowych. Organizuje się w sieć włókien. Stąd wypływa należny jej według Peguy’ego szacunek. Wyobraźnia współczesna – nasza – widzi w materii jedynie zbiór cząstek elementarnych, atomów lub genów ułożonych przypadkowo czy też zgodnie z zasadą selekcji naturalnej, a zatem możliwych do przeszeregowania zgodnie z naszym życzeniem.

Dochodzi do zmiany paradygmatu. To już nie majeutyka. To klocki Meccano. Członek Akademii Francuskiej i laureat Nagrody Nobla François Jacob tłumaczy to tak: „Widzimy więc, jak w ciągu piętnastu czy dwudziestu lat mogło zmienić się nasze wyobrażenie o świecie żywym”. I kontynuuje: „Świat żywy przypomina więc jakby Meccano: jest wytworem kombinacji na wielką skalę, w których elementy mniej więcej stałe, odcinki genów lub ich zespoły zawiadujące modułami złożonych operacji, układają się według różnych wzorów. Złożoność, zrodzona z ewolucji, bierze się z układania na nowe sposoby składników już istniejących. Innymi słowy, nowe formy czy nowe fenotypy często biorą się z niespotykanych dotąd kombinacji wciąż tych samych elementów”.
Takie Meccano zdają się otwierać nowe, wspaniałe horyzonty dla medycyny i nie tylko. François Jacob nie lekceważy oczywiście ryzyka przemiany w doktora Frankensteina. By stawić jemu czoła, wystarczy robić dobry użytek z tej nowej biologii i mnożyć komisje bioetyki.

Od naszego wstępu widzieliśmy, że wyjściowe pytanie nie dotyczy dobrego użytku, ale właściwej perspektywy. Jeśli dacie klocki Meccano dziecku, to niemoralnością będzie zabronić mu dowolnie składać je i rozkładać. Koniec końców po to zabawka została zrobiona, a każdy, kto będzie utrzymywał, że nie macie prawa konstruować statków i samolotów pewnego kształtu, będzie uchodził w waszych oczach za kompletnego despotę i idiotę.

Problem z Meccano tkwi w ich metodycznym zaślepieniu, jakikolwiek użytek by z nich zrobić. Ich zwolennicy, podobnie jak purytanie Ewangelii, widzą źdźbło, ale już nie belkę. Widzą, co pokazuje im mikroskop elektronowy, ale nie poświęcają krzty uwagi temu, co samo rzuca się w oczy. Na pytanie, czym jest kobieta, odpowiadają XX, a nie opiewają już tyłka Afrodyty ani piersi Maryi. Na pytanie, czym jest osobnik z zespołem Downa, stwierdzają trisomię chromosomu 21, a nie dostrzegają wesołej twarzyczki o mongolskich oczach, którą mają przed sobą. Serwują nam wypowiedzi typu: „Genetycznie człowiek przypomina szympansa w 95 procentach, jest w 60 procentach taki sam jak mucha, a w 50 procentach jak drożdże piwne”. (Franciszek z Asyżu nie był tak restrykcyjny, wystarczająco daleko posuwał się w majeutyce, by widzieć w musze i drożdżach pełnoprawne siostry).

Genetyczno-obsesyjne klapki na oczach prowadzą zresztą do stwierdzeń dość niewygodnych, gdyż człowiek ma 46 par chromosomów, podczas gdy ślimak winniczek ma ich 54, krewetka tygrysia 90, a nasięźrzał, będący dość prymitywnym gatunkiem paproci, 1440. Widzimy przez to, że to nie liczba elementów ani kombinacji decydują o poziomie zorganizowania bytów. To raczej geniusz stylu. A nie dotykamy tego geniuszu tylko przez znajomość alfabetu. Bojownicy Meccano naprawdę wierzą w to, że alfabet poprzedza słowo, a przypadkowe rozrzucanie liter pozwoli dzięki zbiegowi okoliczności nie mniej przypadkowych napisać Odyseję lub Boską komedię. Pokazują kulisy teatru, reżyserię, oświetlenie i sądzą, że objaśnią przez to Romea i Julię granych właśnie na scenie.

Słowem, chcą przez genotyp tłumaczyć fenotyp, podczas gdy – co oczywiste – jest dokładnie na odwrót: fenotyp jest wyjaśnieniem genotypu, poemat — wniebowzięciem liter, które bez niego byłyby czarnymi znaczkami. Geny dla genezy są dla form życia tym, co kulisy dla spektaklu. Ale Meccano, skupiając swą uwagę wyłącznie na tym, co elementarne, zapominają o wrażliwej formie, która daje się ujrzeć, poczuć, dotknąć, a którą interesuje się majeutyka. Wymagają czystości genomu, a gardzą uśmiechem „mongołowatego” brzdąca albo krzykiem dziecka dotkniętego niepełnosprawnością wieloraką – ten krzyk nie wzywa z perspektywy mikroskopowych szkieł do nadludzkiego postępu ogromnej czułości, ale wyraża żal, że go nie zaduszono od pierwszej komórki totipotencjalnej przez odpowiednią „rekombinację”. Z punktu widzenia Meccano — nie ma narodzin, a jedynie fabrykacja, transport i spodziewane osiągi.

– Fabrice Hadjadj, „Rodzina, czyli transcendencja w majtkach”, przeł. M. Tórz-Harat, Poznań 2016, s. 140nn.

(opublikowano:14 listopada 2017 r.)