«Ateizm bowiem wzięty w całości nie jest czymś pierwotnym, lecz raczej powstaje z różnych przyczyn, do których zalicza się też krytyczna reakcja przeciw religiom, a w niektórych krajach szczególnie przeciw religii chrześcijańskiej. Dlatego w takiej genezie ateizmu niemały udział mogą mieć wierzący, o ile skutkiem zaniedbań w wychowaniu religijnym albo fałszywego przedstawiania nauki wiary, albo też braków w ich własnym życiu religijnym, moralnym i społecznym, powiedzieć o nich trzeba, że raczej przesłaniają, aniżeli pokazują prawdziwe oblicze Boga i religii.»
– Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”, §19.
Coraz większe upowszechnianie się w Polsce ateizmu oraz różnych ideologii sprzecznych z wiarą Kościoła w Polsce to dosyć oczywisty fakt, choć wielu wiernych wciąż zdumiewa i szokuje. Przyczyny takiego stanu rzeczy wielu katolickich publicystów czy osób duchownych, włączając w to nawet biskupów, upatruje we wpływach konsumpcjonizmu, neomarksizmu, zachodniej polityki i podobnych, postrzegając te zjawiska i postawy jako rodzaj zarazy.
Pojawia się tutaj jednak pewien paradoks, o którym swego czasu wspominał pewien młody chasyd, Eliahu Kugielkopf w kontekście zarzutu, iż Żydzi w podstępny sposób manipulują Polakami dla własnych interesów. Otóż jeśli jest tak, jak twierdził jego rozmówca i cywilizacja łacińska zbudowana na fundamencie chrześcijaństwa jest rzeczywiście najlepsza, a wiara katolicka pozwala człowiekowi na pełnię rozwoju (także intelektualnego), to jak to się dzieje, że katolicy dają sobą tak manipulować i się oszukiwać? Dlaczego nie są sprytniejsi? Dlaczego ulegają różnego rodzaju ideologiom? Jaka jest przyczyna tego, że córka katolika zaczyna chodzić na Czarne Marsze ze swoją dziewczyną, a jego syn nosi w kieszeni paczkę prezerwatyw i chodzi na koncerty Behemota?
Otóż źródłem zła, które dotyka czy to nasze czy młode pokolenie są nie tyle jakieś abstrakcyjne struktury zła, ideologie czy polityczne interesy, ale wychowanie, czy też raczej jego brak. Łatwiej jest zrzucać winę na zagraniczne media, filozoficzne czy polityczne ideologie i mówić o jakiejś zarazie, ale warto zadać sobie pytanie, kto ponosi odpowiedzialność za młodych ludzi, którzy ulegają tej antykulturze? Bo wina nie ciąży tylko na sprawcy jakiegoś zła, ale także na tym, kto miał obowiązek przed przestrzegać i chronić, a tego obowiązku nie dopełnił.
Winę zatem za zagubienie młodych ponoszą przede wszystkim nie mroczne siły o których trąbi się w mediach najwięcej, ale ich najbliższe otoczenie – szczególnie rodziny, które nie zapewniły atmosfery miłości i warunków rozwoju emocjonalnego i intelektualnego, co stanowiło by najlepszą szczepionkę na złudne obietnice tego świata. Zdecydowana większość zagubionych nastolatków czy młodych dorosłych doświadczyła jakiegoś rodzaju obłudy ze strony swoich rodziców – jeśli nie skrajnych patologii jak uzależnienia i przemoc, to przynajmniej awantur przy wigilijnym stole czy traktowania wiary w sposób powierzchowny i bezrefleksyjny. Bez względu na rodzaj zła jakiego doświadczyli ci młodzi ze strony osób deklarujących wiarę, otrzymali mniej lub bardziej wypaczony obraz Boga i życia wiary. Antykultura w którą wplątało się wielu młodych ludzi, to często po prostu miejsce ucieczki do którego poprowadził zwykły instynkt przetrwania – nawet jeśli była to ucieczka z deszczu pod rynnę.
Pytanie zatem brzmi – jakie jest rozwiązanie tej sytuacji? Otóż rozwiązanie jest zawsze to samo – wierność Chrystusowi. Niestety często jest ona mylona z tworzeniem jakiegoś rodzaju kibolskiego fanklubu. Bo jeśli rzeczywiście kochamy drugiego człowieka i chcemy go ratować z sytuacji w którą się wplątał i która rujnuje mu życie – zarówno to doczesne jak i wieczne – to czy w czymś pomoże demonizowanie go i etykietowanie? Czy pomoże budowanie atmosfery zagrożenia i stawianie się w roli ofiary?
«Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca» (J14,9) – mówi nasz Pan. I pragnie by go naśladować. Czy ktoś, kto boi się swoich dzieci, ma ich za swoich wrogów i zrzuca odpowiedzialność za to, co się z nimi dzieje na wszystko wokół, jest przykładem dobrego ojca? Czy oby na pewno taką drogę pokazał nam Jezus Chrystus?
Może więc – jak powiadał Adam Asnyk – czas przestać pieścić się własną boleścią i własnym lamentem się poić, bo kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią – mężom przystoi w milczeniu się zbroić. I bynajmniej nie chodzi tutaj o struganie drewnianych mieczy i zabawę w komiksowych rycerzy (do czego wielu z nas ma tendencje), ale chodzi o branie odpowiedzialności za siebie i innych. Chodzi o próbę zobaczenia w tych wszystkich owcach bez pasterza dzieci jednego Ojca (w końcu w zdecydowanej większości to ludzie ochrzczeni!), które należy do niego przyprowadzić. Nie dla zaspokojenia własnych ambicji i poczucia cnotliwości, ale ze szczerej miłości do Boga i człowieka. Bo skąd wiadomo, czy gdyby ktoś z nas był uwikłany w podobne okoliczności jak ta czy inna osoba, to nie skończylibyśmy jeszcze gorzej?
Podstawowe pytanie, jakie powinniśmy sobie nieustannie zadawać, brzmi zatem – czy drugi człowiek ma szansę poprzez moje czyny zobaczyć we mnie dobrego, odpowiedzialnego ojca, któremu można zaufać i się powierzyć, czy tylko wrogiego oskarżyciela? Czy wychodzę mu naprzeciw z pragnieniem, by został potępiony czy zbawiony? Czy szczerze mu współczuję czy w rzeczywistości nim gardzę?
– Adam Mateusz Brożyński, 14 maja 2020 r.
(opublikowano:14 maja 2020 r.)