Bóg urojony

·moje przemyślenia ·

aaaaaeeeee

Bóg urojony

„Wyrazem ateizm oznacza się zjawiska różniące się bardzo między sobą. Kiedy bowiem jedni przeczą wyraźnie istnieniu Boga, inni uważają, że człowiek w ogóle nic pewnego o Nim twierdzić nie może; a inni znów zagadnienie Boga poddają badaniu taką metodą, żeby ono wydawało się bez sensu.” – czytamy w konstytucji „Gaudium et spes”. Z uwagi na to, że swoją wiedzę religijną ateiści czerpią głównie z publikacji innych ateistów, którzy nie posiadają często żadnego przygotowania filozoficznego i teologicznego, nie walczą oni tak naprawdę z naszą wiarą, a z jakimś jej mylnym wyobrażeniem, co łatwo można wywnioskować z argumentów które przeciw nam wysuwają. Niestety niewielu z nich przyszło do głowy sięgnąć po Katechizm Kościoła Katolickiego, który zapewne rozwiałby wiele wątpliwości i nieporozumień. Szczerze mówiąc, nie znam nikogo, poza ateistami, kto wyobraża sobie chrześcijańskiego Boga jako dziadka z siwą brodą rządzącego ludźmi, ani też nikogo, kto pojęcie osoby utożsamia tylko i wyłącznie z biologicznym ciałem człowieka i w ten sposób chce rozumieć ideę osobowego Boga.

Znany matematyk, Kurt Goedel, ok. 50 lat temu, słusznie zwrócił uwagę na to, że „wyższe istoty są powiązane z innymi poprzez analogię, a nie kompozycję”. Wiemy przecież dzisiaj doskonale, że to, co nazywamy człowiekiem, składa się z całej masy mniejszych żyjątek. I o ile człowiek może mieć świadomość tego, że z tych żyjątek się składa, tak one nie mogą do końca być świadome, że składają się na coś, co nie jest jedynie ich prostą sumą. Co więcej – nie uznajemy przy tym samego człowieka za złudzenie powstałe w wyniku tej złożoności, ale za coś realnego, co posiada własną, niepodzielną istotę. Rozmawiając ze znajomym nie zwracamy się przecież do poszczególnych kończyn, komórek, bakterii czy atomów.

Tak jak religie niechrześcijańskie w mniejszym czy większym stopniu starają się redukować Boga do czegoś mniej niż osoba, lub co najwyżej do czegoś osobie równego, tak chrześcijaństwo głosi, że jest on czymś ponadosobowym – jedną, niepodzielną naturą, ale występującą w trzech współdziałających osobach, wchodzących ze sobą w relacje. Chrześcijaństwo nie ma jednak nic wspólnego z panteizmem i niezmiennie głosi, że Bóg Ojciec znajduje się poza światem, ale poucza nas także, że członkowie Kościoła Świętego tworzą na ziemi członki ciała Jego Syna (KKK 787-795) – z samym Chrystusem jako głową tego ciała (zaznaczając, że w Chrystusie zawierają się dwie pełne i niezmieszane natury – Boska i ludzka, KKK 481). Tym sposobem, mamy tutaj do czynienia całkiem realnie i dosłownie z bytem ponadosobowym – komunią wiernych z Bogiem i sobą nawzajem, dzięki Duchowi Świętemu, który nas wypełnia. „Czym jest nasz duch, to znaczy nasza dusza, dla członków ciała, tym jest Duch Święty dla członków Chrystusa, dla Ciała Chrystusa, którym jest Kościół” – jak poucza nas św. Augustyn.

To jedynie skrót, zarys i uproszczenie tego, co głosi doktryna katolicka, jednak nie da się nie zauważyć Boskiego geniuszu jaki się w niej przejawia. Ateiści zdają się jednak w ogóle nie znać i nie rozumieć chrześcijańskiej teologii. Nie spotkałem się jeszcze z żadną krytyką, która była by skierowana bezpośrednio w teologię Kościoła w całej jej złożoności. Wszelkie argumenty z ich strony zdają się opierać na skrajnie prymitywnym rozumieniu prawd wiary, a raczej na tego rozumienia braku. Ich działalność słusznie można zatem nazwać walką z urojonym bogiem, bo to, z czym walczą, stanowi tylko ich własne urojenie i nie ma nic wspólnego z Bogiem w jakiego wierzą chrześcijanie.

Dogmatyzm

Katolik nie ma raczej problemu z przyznaniem się do tego, że wierzy w pewne fundamentalne i niezmienne prawdy. Ateista, czy też wyznawca modnego dzisiaj synkretyzmu, różni się od niego tym, że do tego się przyznać nie chce. Twierdzi uparcie, że ma otwarty umysł i ufa jedynie prawdom naukowym. Łatwo jednak wykazać hipokryzję w tego rodzaju zachowaniu. Zacznijmy może od tego, że wielu współczesnych ateistów uważa nauki przyrodnicze za jakiś rodzaj nowoczesnej religii. Choć uczciwiej będzie powiedzieć, że po prostu z religijną powagą przyjmują wypowiedzi niektórych naukowców, którzy mają tendencję do przekraczania swoich kompetencji i nadużywania autorytetu w sprawach, których kompletnie nie rozumieją.

Zawsze ogarnia mnie zdziwienie, jak nikłe pojęcie o nauce mają ludzie powołujący się na jej autorytet. Próżno wymagać od nich znajomości podstawowych zasad logiki, odwoływać się do problemów związanych z kryterium demarkacji, a co tu dopiero mówić o metodologii, paradygmatach, filozofii czy historii jaka za tym wszystkim stoi. Trudno robić za każdym razem na ten temat wykład, więc śmiem jedynie stwierdzić, że nie spotkałem jeszcze większych ignorantów w dziedzinie nauk przyrodniczych jak pośród ludzi wszem i wobec rozgłaszających swe dla nich uwielbienie, choć co prawda podobnie dzieje się także w przypadku ludzi wielbiących religię bardziej niż samego Boga.

Każdy szanujący się naukowiec powie nam, że cuda opisane w Ewangeliach są bardzo mało prawdopodobne. Nie powie nam jednak, że są one absolutnie niemożliwe, bo musiałby skłamać. Rezultatów nauki nie cechuje bowiem niezachwiana pewność, skoro nie możemy znać stanu całego Wszechświata w danej chwili i nasze informacje zawsze podlegają ograniczeniom, jak zauważył to Henri Poincare już ponad sto lat temu. Co więcej, nauka mówi nam tylko o rezultatach określonych działań, a nie o tym, czy warto je podejmować czy też nie, dlatego nie ma ona nic do powiedzenia w kwestiach moralnych – czyli najważniejszych, o czym pisał Richard Feynman – jeden z konstruktorów bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki.

Każdy zatem, kto twierdzi, że nauka daje jednoznaczną odpowiedź na pytanie czy Bóg istnieje, z dużym prawdopodobieństwem nie rozumie ani istoty religii, ani istoty nauki. Takie osoby zdarzają się i pośród naukowców określonych specjalizacji. Trudno jednak powiedzieć, by uważanie tego, co mało prawdopodobne, za całkowicie niemożliwe, stanowiło przykład otwartości umysłu, a co dopiero publiczne określanie czyjejś wiary „źródłem wszelkiego zła” bez uprzedniego zapoznania się z jej założeniami. W tego rodzaju zachowaniu przejawia się raczej pycha ludzkiego rozumu, który uważa siebie za mądrzejszego od samej rzeczywistości, lubiącej reguły potwierdzać wyjątkami.

Ciekawe też wydaje się, że wbrew temu co twierdzą niektórzy, dogmaty religii katolickiej nie ograniczają rozumu, a wręcz przeciwnie – pozwalają mu przyjmować za oczywiste to, co zatwardziałym materialistom zdaje się nie do przyjęcia. Oto wielki paradoks – dogmatyczna ortodoksja dla typowego wyznawcy kultu nauki wydaje się nie do przyjęcia nie z uwagi na nadmierny dogmatyzm w myśleniu, ale z uwagi na to, że dopuszcza zbytni liberalizm i wiarę w to, że czasami to, co najmniej prawdopodobne, może okazać się nie tylko możliwe, ale i rzeczywiste.

To nie jest miłość

Trzeci z kluczowych aspektów związanych z ateizmem to w moim odczuciu brak wiary w miłość. Wielu może temu zaprzeczy, ale chodzi mi o bardzo konkretną miłość, a mianowicie miłość bezwarunkową – miłość, która się ofiarowuje, a nie szuka swego. Nie trudno zauważyć, że chrześcijanie bronią pojęcia miłości w ściśle określonym kształcie, bijąc na alarm za każdym razem, gdy ktoś posługuje się nim w innym znaczeniu. Rodzaj miłości o jakim tutaj mowa został nam objawiony przez naszego jedynego Króla i Zbawiciela – Jezusa Chrystusa.

Kto odrzuca absolutność zasad moralnych, odrzuca tym samym także miłość absolutną. Wydaje mi się, że ateiście przede wszystkim trudno uwierzyć, że ktoś mógłby go pokochać do tego stopnia, by za niego oddać życie, co też oczywiście prowadzi w konsekwencji do wniosku, że sam nie ma żadnego powodu, by kogoś obdarzać podobnym rodzajem nie tyle uczucia, co trwałej życiowej postawy. Patrząc już nawet z perspektywy czysto ludzkiej, czy lepszym władcą wydaje nam się człowiek, który kocha nas tak, że gotów oddać za nas swoje życie, czy też taki, który gotów nasze życie poświęcić, by zachować własne? Kwestia miłości dotyczy bezpośrednio kwestii władzy. Dlatego też wszelkie pomysły na zaprowadzenie ładu społecznego, odrzucające wiarę w Boga, budzą we mnie głęboki niepokój.

Miłość Boga jest jednak faktem i potwierdzi to każdy, kto jej doświadczył w swoim życiu. Nikt przecież nie godziłby się na męczeńską śmierć za jakieś wymysły. Święci musieli odczuwać tę miłość całkiem realnie i dlatego pozostali jej wierni aż do końca, nawet za cenę ziemskiego życia. Miłość tę można dostrzec także w sakramentalnym związku małżeńskim kobiety i mężczyzny, którzy stają się jednym ciałem. Jeśli dążą do świętości, a cel widzą nie w sobie nawzajem, ale w Bogu, ich wzajemna miłość także zostanie uświęcona. Niestety życiowe rozczarowania, życie w nieczystości i egoizm zabijają wiarę w taką miłość i nadzieję na jej dar. Często wiarę taką niszczą też różnego rodzaju patologie i problemy rodzinne – ślady przeszłości, złe wychowanie itd. Ale wszystko na szczęście da się naprawić, jeśli tylko człowiek ośmieli się zgiąć kolana, bo Bóg żadnego człowieka nie przekreśla.

Moralność powszechna

Jako katolik uważam z całą stanowczością, że porzucenie moralności chrześcijańskiej w prostej linii prowadzi do „perwersyjnego końca wszystkiego”, jak to ładnie ujął Benedykt XVI w encyklice „Spe salvi”, odwołując się do Kanta. Na całe szczęście moralność ta nie opiera się na mechanicznym wykonywaniu pewnych czynności i unikaniu innych, ale na miłości do Boga, który stał się człowiekiem, co czyni to jarzmo lekkim, a brzemię słodkim.

Swoją drogą to ciekawe, jak łatwo przychodzi niektórym ludziom prawić o grzechach ludzkości, a z drugiej strony jak trudno przychodzi im zapukać do konfesjonału czy np. przestrzegać czystości przedmałżeńskiej. Trudno jednak wskazać inny system bardzo konkretnej, ścisłej i metodycznej walki z grzechem niż Kościół katolicki, co jednak nie przemówi do tych, którzy potrafią dostrzegać zło w innych, ale nie w sobie. O ile często ulegamy przypadłości, jaką jest komplikowanie sobie życia, tak ateiści zdają się z drugiej strony wszystko nadmiernie upraszczać i sprowadzają wszystko do sloganów typu „wystarczy być dobrym człowiekiem” itp. Trzeba jednak przyznać, że trzymają się w tym chociaż tradycji i nadal przyjmują zupełnie błędne założenie zaczerpnięte od Karola Marksa, że „byt określa świadomość” i starają się naprawiać świat od wprowadzania misternie obmyślonych, utopijnych teorii. Jezus nam na to odpowiada, że to z serca pochodzi nieczystość i nieprawość. Należy zatem zająć się najpierw ludzkim sercem i to najlepiej własnym. Z perspektywy wiary rozwiązanie naszych problemów nie okazuje się też takie proste, że dałoby się je zawrzeć w jakimś prostym sloganie, skoro wymagało śmierci samego  Boga i jego zmartwychwstania.

Jeśli chodzi o społeczny ład, to nie wydaje mi się, by człowiek mógł wymyślić coś bardziej skutecznego i genialnego niż ustanowił Chrystus i o czym wspomniałem pobieżnie już na początku tego wywodu. Od 966 r. w Polsce zmieniło się wszystko, poza wiarą. Ośmielam się zatem twierdzić, że póki ludzie tworzą Ciało Chrystusa i wiernie służą Zbawicielowi, ustrój polityczny stanowi jedynie formalność i niejako wyraz wspólnoty, a nie jej źródło, co wydaje się jasne, bo do wspólnoty potrzeba realnej wzajemnej miłości, a nie tylko jakiegoś intelektualnego pomysłu. Każdy chrześcijanin wie co ma robić i choćby świat stanął w płomieniach, pamięta kto jest jego Panem. Bez wspólnej wiary, żaden ustrój poprawnie działać nie może i tworzy jedynie pozór ładu.

Łatwo ludziom pewnych rzeczy zabronić, a inne nakazać i karać ich za występki. Trudniej sprawić, by chcieli pewne rzeczy robić, a od innych stronili. To pierwsze rozwiązuje prawo. To drugie – tylko wspólna wiara. Sam znam tylko jedną na tyle powszechną wiarę, by mogła swoim zasięgiem objąć cały świat i zrealizować to, co nie śniło się nawet filozofom. Od wielu lat powszechność nosi zresztą nawet w swojej nazwie. Oby dobry Bóg pomógł tym, którzy się od niej odwrócili, zwątpić we własną niewiarę i przejrzeć na oczy, zanim ich walka z własną wyobraźnią przyniesie bardzo realną i nieodwracalną szkodę im samym, nam, naszej ojczyźnie i całemu światu. Za poleceniem papieża Franciszka, módlmy się dzisiaj szczególnie za rządzących i wszystkich polityków, aby trwali nieustannie w wierze i poprzez swoją działalność pomagali w realizacji Bożego planu zbawienia.

Adam Mateusz Brożyński, 16 września 2013 r.

(opublikowano:16 września 2013 r.)