C. G. Jung o katolikach

·ekscerpcje z innych źródeł ·

Kościół katolicki, ze swym rygorystycznym sys­temem spowiedzi i spowiedników, jest instytucją o charakterze terapeutycznym. Miałem kilku pacjentów, którzy po odbyciu u mnie analizy przeszli — z moim błogosławieństwem — na łono Kościoła katolickiego; było wśród nich nawet kilku uczestników Oxford Movement! Uważam, że to zupełnie w porządku, jeśli korzysta się z tych instytucji psychoterapeu­tycznych, które otrzymaliśmy w spadku od historii. (…)

Słyszeliście, że stwierdziłem, iż katolicy nie są tak bardzo podatni na ner­wice jak członkowie innych Kościołów chrześcijańskich. Oczywiście, zda­rzają się również zneurotyzowani katolicy, faktem jest jednak, że w moim czterdziestoletnim doświadczeniu miałem nie więcej niż sześciu pacjentów-katolików. Oczywiście, nie zaliczam do tej grupy byłych praktykujących katolików ani tych, którzy określali się mianem rzymskich katolików, lecz nie praktykowali [chodzi o sakramenty w tym liturgię w klasycznym rycie – przyp.]. Moi koledzy mają podobne doświadczenia. (…)

To fakt: niewielu katolików cierpi na nerwice, mimo że ludzie ci żyją w tych samych warunkach, w jakich i my żyjemy. Katolicy cierpią prawdopodobnie z tych samych powodów itd., należałoby zatem oczekiwać, że będą ich nękały takie same nerwice. Musi więc być coś w kulcie, w prak­tykach religijnych — coś, co tłumaczyłoby ten osobliwy fakt, że katolicy dotknięci są przez mniejszą liczbę kompleksów czy że w wypadku katoli­ków kompleksy przejawiają się na znacznie mniejszą skalę niż w wypadku członków innych Kościołów. Tym czymś oprócz spowiedzi jest oczywiście sam kult. Na przykład msza. Rdzeń mszy zawiera żywe misterium — to właśnie ono działa. (…)

Gdy zagłębimy się w historii obrzędu, gdy podejmie­my próbę zrozumienia całej jego struktury, włącznie z innymi obrzędami, które misterium to otaczają zauważymy, że mamy tu do czynienia z misterium sięgającym samych początków dziejów ducha. Historia ta sięga w odległą przeszłość — przeszłość znacznie bardziej odległą niż początki chrześcijaństwa (…)

To fakty absolutne, dowiedzione ponad w szelką wątpliwość. Odsyłają one do czasów prehistorycznych, w skazują na ciągłość tradycji, której ko­rzenie sięgają z pewnością epoki przedchrześcijańskiej. Misteria te zawsze były formą wyrazu podstawowego faktu psychologicznego. Obrzęd to forma kultowego przedstawienia tych podstawowych faktów. Obrzęd należy prze­prowadzać zgodnie z wymogami tradycji, jeśli zaś zmieni się najmniejszy choćby szczegół, popełni się błąd. Człowiek nie powinien pozwalać rozumo­wi na jakiekolwiek manipulacje w tej dziedzinie. (…) Nie jesteśmy dostatecznie zaawansowani psychologicznie, by zrozumieć tę praw­dę, tę nadzwyczajną prawdę obrzędu i dogmatu. Z tego względu spraw tego rodzaju nie wolno poddawać krytyce.

Jeśli zatem prowadzę terapię autentycznego chrześcijanina, prawdziwego katolika, podporządkowuję go dogmatowi i mówię; „Proszę się tego trzy­mać! Jeśli zacznie pan to w jakiś sposób intelektualnie krytykować, ja zacznę pana analizować, a wtedy znajdzie się pan w tarapatach!”. Jeśli przychodzi do mnie praktykujący katolik, pytam: „Spowiadał się pan swemu spowiednikowi?”. Oczywiście pacjent odpowiada: „Nie, on tego nie rozumie”. „A z czego, do diabła” — pytam — „pan się spowiadał?”. „Oh, bagatele bez znaczenia”. Ale o grzechach ciężkich oczywiście nie wspomniał. Jak stwierdziłem, mia­łem do czynienia z pewną liczbą takich katolików — z sześcioma. Byłem bardzo dumny, że miałem ich aż tylu. Mówiłem im: „Wie pan, to, o czym pan mówi, to naprawdę poważna sprawa. Niech pan się z tym zgłosi do spowied­nika i wyzna to szczerze. To, czy spowiednik to zrozumie, czy nie, nie ma żadnego znaczenia. Po prostu chodzi o to, żeby przedstawić te sprawy Bogu, jeśli zaś pan tego nie uczyni, to oznacza to, że jest pan poza Kościołem — w tym wypadku trzeba będzie rozpocząć analizę. Wtedy to dopiero będzie pan w opałach. Ale znacznie lepszą opiekę uzyska pan na łonie Kościoła”.

Jak widzicie, osobiście sprowadzam tych ludzi na łono Kościoła. Dopiąłem na­wet tego, że papież udzielił mi osobistego błogosławieństwa, ponieważ pew­nych prominentnych katolików nauczyłem, jak się porządnie spowiadać. (…)

Dopóki ktoś jest członkiem Kościoła katolic­kiego, powinien nim być na dobre i na złe — niechaj się leczy za pomocą właściwych środków. Wiecie, na własne oczy widziałem, że środki takowe są skuteczne — to fakt! Rozgrzeszenie, Komunia — to może leczyć, nawet w trudnych przypadkach. Jeśli ktoś autentycznie przeżywa Komunię Świę­tą, jeśli obrzęd i dogmat dają wyraz psychologicznej sytuacji danego indy­widuum, wówczas można się spodziewać, że może też uleczyć. (…)

Podział protestantyzmu na tak wiele sekt — dzisiaj istnieje już ponad czterysta — to oznaka życia. Niestety, w ujęciu kościelnym nie jest to zbyt piękne życie, ponieważ nie ma tu dogmatu i rytuału. Brakuje typowego ży­cia symbolicznego. Albowiem człowiekowi potrzebne jest, i to pilnie, życie symbolicz­ne. Przeżywamy jedynie sprawy banalne, zwyczajne lub irracjonalne – sprawy rozgrywające się, rzecz jasna, w obrębie racjonalizmu, w prze­ciwnym bowiem razie uchodziłyby one za irracjonalne. Ale nie mamy życia symbolicznego. Kiedy żyjemy symbolicznie? Nigdy, no, chyba że mamy udział w misterium życia. Ale ilu ludzi ma udział w misterium ży­cia? Bardzo niewielu. Jeśli zaś spojrzymy na życie obrzędowe Kościołów protestanckich, możemy uznać, że ono prawie nie istnieje. Protestantyzm zracjonalizował nawet Komunię Świętą. Mówię tu z perspektywy szwaj­carskiej: w swajcarskim kościele Zwingliego Komunia Święta w ogóle nie zasługuje na to miano — to jedynie uczta obchodzona na pamiątkę Wieczerzy. Nie ma tu również mszy, nie ma spowiedzi, nie ma życia ob­rzędowego, symbolicznego.

Czy ktoś z was ma jakiś zakątek w domu, gdzie odprawia obrzędy — tak, jak to można obserwować w dzisiejszych Indiach? Nawet w całkiem ubogich domach indyjskich znajduje się jakiś kącik, miejsce oddzielone od reszty domu zasłonką, gdzie członkowie rodziny prowadzą swe życie sym­boliczne, gdzie składają przysięgi czy gdzie oddają się medytacji. My nie mamy czegoś takiego, w naszych domach daremnie byłoby szukać takiego kącika. Oczywiście, mamy własne pokoje — ale znajduje się tam telefon, który może w każdej chwili zadzwonić, my zaś musimy być cały czas w go­towości, by odebrać rozmowę. Gdzie można u nas spotkać te obrazy obrzę­dowe czy dogmatyczne? Nigdzie! Owszem, mamy galerie sztuki, miejsca, gdzie dokonujemy hekatomby bogów. Ogołociliśmy nasze kościoły z ta­jemniczych obrazów, magicznych obrazów — przenieśliśmy je do muzeów. To gorsze niż betlejemska Rzeź Niewiniątek — to bluźnierstwo. (…)

Pomyślmy o katolickim księdzu, który wiedzie życie w Bogu — on sam składa siebie w ofierze na ołtarzu, on sam oddaje się Bogu na ofiarę. Czy i my to czynimy? Gdzie przebywa nasza świadomość, gdy to czynimy? Nigdzie! Wszystko się zbanalizowało, wszystko jest „niczym więcej, jak tylko…”. Z tego względu ludzie padają ofiarą nerwicy. Mają już wszystkiego serdecznie dosyć, mają po dziurki w nosie banalności życia — z tego względu domagają się wrażeń. Ba, domagają się wojny, wszyscy chcą woj­ny, cieszą się, gdy wybuchnie wojna, mówią: „Dzięki Bogu, że w końcu coś się stało — to coś, co nas przerasta!”. Sprawy te sięgają korzeniami bardzo głęboko, nic więc dziwnego, że ludzie stają się neurotyczni. Życie jest zbyt racjonalne, nie istnieje w wymia­rze symbolicznym, w którym mogę być kimś innym, odgrywam jakąś rolę, moją rolę aktora w boskim dramacie życia. (…)

Jeśli ludzie mają poczucie, że wiodą życie symboliczne, że są aktorami w boskim dra­macie, daje im to pokój wewnętrzny. Tylko to nadaje życiu ludzkiemu sens; wszystko inne jest banalne, można to odrzucić. Kariera i płodzenie dzieci to wszystko to «maja» w porównaniu z tym jednym, co nadaje życiu sens. Na tym polega tajemnica Kościoła katolickiego; sprawia on, że czło­wiek może prowadzić w jakiś sposób sensowne życie. Jeśli, na przykład, można codziennie uczestniczyć w ofierze, jeśli można mieć udział w sub­stancji bóstwa, jeśli dzień w dzień powtarza się ofiarę Chrystusa. To, co tu mówię, to rzecz jasna tylko słowa, ale dla człowieka, który naprawdę żyje, jest to cały świat. To nawet więcej niż świat, ponieważ nadaje to sens ży­ciu, ponieważ wyraża to pragnienie duszy, wyraża podstawowe fakty na­szego życia nieświadomego. Gdy mędrzec powiada; „Jesteś naturze winny śmierć”, to właśnie to ma on na myśli.

– C. G. Jung, „Życie symboliczne”, przeł R. Reszke, Warszawa 2007, s. 203-304.

(opublikowano:1 stycznia 2019 r.)