Jednym z najsłabiej dziś akcentowanych przymiotów Boga, za które powinniśmy Mu dziękować w każdym momencie naszego życia, jest bycie względem nas nieskończenie cierpliwym. Zaiste, cierpliwość to boska cnota, zakorzeniona w królewskiej nieporuszoności.
Życie ludzkie natomiast, to ciągła szamotanina ze światem i samym sobą. Jesteśmy jak krzycząca, zalękniona kobieta, wyrywająca się z uścisku męża, który chce ją uspokoić – bije pięściami na oślep próbując się uwolnić, jak gdyby pragnęła sama obronić się przed zagrożeniem i poczuć słodki smak triumfu nad światem, albo zginąć w walce, by móc świat przeklinać… Albo jak dzieci bijące się w piaskownicy o łopatkę, które burzą zbudowane przez siebie zamki i biegają na skargę do rodziców, obrzucając się wzajemnie oskarżeniami. Tak właśnie musi nas widzieć Bóg.
Dał nam prawo zakazujące zabijać, a my zaczęliśmy zabijać prawem. Dał samego siebie, a my nadal znajdujemy rozkosz w dziobaniu i pożeraniu innych. Dał nawet zdolność rozumienia, a i tak chcemy robić wszystko po swojemu. Ma dla nas tyle cierpliwości, a przecież wiemy jak trudno o nią nawet względem samego siebie…
Ostatecznie (a ostatecznie to zawsze teraz, bo to, co zrobimy teraz stanie się już na zawsze nieodwracalną przeszłością, z której wybawić nas mogą jedynie ponowne narodziny), do wyboru pozostają tylko dwie drogi – miłość albo rozpacz. A tak cienka jest granica pomiędzy nimi – ulotna, jak pocałunek na powitanie przyjaciela, i krótka, jak cisza przed drugim zapianiem koguta…
♫ StronaB – Głuszec
(1.10.2015)
(opublikowano:1 października 2015 r.)