Wiele lat temu naszła mnie pewna myśl. Na początku wydała mi się nieco dziwna, lecz im dłużej się nad nią zastanawiałem, tym bardziej stawała się prawdopodobna. Problem był następujący: co jest w największym stopniu przyczyną nieładu i paraliżu panującego obecnie w Kościele katolickim i życiu jego wiernych? Doszedłem do wniosku, że była to, delikatnie mówiąc, potrójna amnezja, która objawiła się u zarania soboru i dała konkretny kształt rebelii:
1. Osłabienie bądź zanegowanie tradycyjnej liturgii.
2. Bagatelizowanie integralnego katolickiego nauczania społecznego.
3. Odrzucenie św. Tomasza jako powszechnego nauczyciela.
Związek tych trzech zjawisk nie jest sam przez się oczywisty, dlatego spoczywa na mnie obowiązek wyjaśnienia, na czym on polega. Jeśli zaś moja analiza okaże się słuszna, wskaże nam ona zarazem lekarstwo na opisaną chorobę. Amnezję leczy się przez powrót do sposobu życia, jaki kiedyś się prowadziło, aby odzyskać pamięć dzięki żywemu doświadczeniu. Gdy natomiast, by użyć innej metafory, problemem jest zagłodzenie, nie da się temu zaradzić bez pokarmu i napoju. Będę tu naciskał na to, że tym pokarmem i napojem, których nam tak bardzo potrzeba, jest liturgia w całej pełni jej świętości, społeczne nauczanie Kościoła w całej rozpiętości i śmiałości tej doktryny, i wreszcie teologia Doktora Anielskiego w całej jej rozległości i głębi. Prawdziwe, serdeczne przylgnięcie do Tradycji wyraża się w czci dla Ojców Kościoła, co znajdziemy u Tomasza, czci dla liturgii, którą oni odprawiali i przekazali, oraz czci dla społeczności chrześcijańskiej, którą usiłowali zbudować. Wystarczy zabrać jeden z tych elementów, a znikną pozostałe.
Zacznę więc od opisania trzech domen jednoczesnego samozniszczenia. Po pierwsze, jest to rozmontowanie łacińskiego dziedzictwa liturgicznego. Ostrzeżenia zawarte w encyklikach Piusa XII Mediator Dei oraz Humani generis (1950) zostały zignorowane, podobnie jak wzniosły pean Jana XXIII na cześć łacińskiej kultury i liturgii, Veterum sapientia (1962). Następnie Paweł VI pozwolił, aby Consilium okaleczyło ryt rzymski i zrujnowało trwającą od niepamiętnych czasów liturgię Kościoła, która wykarmiła wszystkich jego świętych i teologów. Był to mocny cios, który uderzył zarówno w środki uświęcenia wiernych, jak również w samo źródło inspiracji teologicznej. Czy może zatem zaskakiwać, że z braku liturgii będącej w stanie kształtować umysł i wyobraźnię, elity zajmujące się myślą katolicką zaczęły przejawiać albo bezpłodną pedanterię, albo zaczeły tworzyć nieokiełznane i osobliwe systemy myślowe, które byłyby zdławione w zarodku przez zdrową pobożność?
Dokładnie w tym samym czasie, w którym dokonywała się rewolucja liturgiczna, pełna prawda o królowaniu naszego Pana, jasno wyłożona przez Piusa XI w Quas Primas (1925) oraz wielu innych dokumentach i aktach Stolicy Apostolskiej, była po cichu odsuwana na bok. Jednym z licznych przykładów może być ocenzurowanie niektórych wersetów hymnu Te saeculorum Principem, albo naciski Watykanu na zmianę konstytucji państwowych lub konkordatów tak, aby katolicyzm nie był już oficjalną religią danych narodów w celu, jak twierdzono, implementacji nauczania Dignitatis humanae. Jan Paweł II napisał list do episkopatu francuskiego, w którym stwierdził, że separacja Kościoła i państwa we Francji nie tylko nie podlega kwestionowaniu, lecz ponadto stanowi część samej katolickiej nauki społecznej! W dodatku list ten został napisany z okazji stulecia ogłoszenia w 1905 r. rozdziału Kościoła i państwa, którego zdaniem św. Piusa X dokonano w wyniku przyjęcia „poglądu absolutnie fałszywego, najbardziej szkodliwego błędu”. Bądźmy szczerzy: suwerenne panowanie Chrystusa zarówno nad jednostkami, jak narodami, w porządku natury nie mniej niż w porządku łaski, zostało po soborze zanegowane praktycznie wszędzie albo przez zapomnienie, jak zapomina się o babcinym bujanym fotelu na strychu, albo przez odrzucenie go jako ekstrawaganckiego reliktu ciemnego średniowiecza. Królowanie naszego Pana zostało do tego stopnia ograniczone i „uduchowione”, że nie ma już praktycznie żadnego znaczenia, jakby Jezus Chrystus nie przyszedł po to, by radykalnie zmienić nasze życie i nasz świat.
Na koniec wreszcie, mając w pogardzie instrukcje Jana XXIII, Pawła VI i samego Vaticanum II, zapomniano o św. Tomaszu, czy raczej został on odrzucony przez uczelnie, których wydziały nie mogłyby pochwalić się choćby szczyptą mądrości, uczoności i świętości Doktora Anielskiego. Co gorsza, pozwolono na porzucenie jego nauki. W trakcie posoborowej choroby Watykan nie dołożył poważnych starań, aby potwierdzić, że seminaria i inne instytuty wyższej edukacji kościelnej będą respektować zdecydowane pochwały teologii i filozofii tomistycznej zawarte w dekretach wszystkich współczesnych papieży i potwierdzone przez sobór, pomimo tego, że Jan Paweł II stwierdził w 1980 r.:
Sobór wyraził się jasno: Ojcowie [soborowi] uznali, że dla właściwej formacji duchowieństwa i młodzieży chrześcijańskiej fundamentalne jest, aby pozostała ona w ścisłym związku z kulturowym dziedzictwem przeszłości, a zwłaszcza z myślą św. Tomasza; to zaś, na szerszym planie, jest koniecznym warunkiem dla wyczekiwanej odnowy Kościoła.
Tymczasem modne stało się twierdzenie, że papieże nie mieli zgoła intencji wychwalania doktryny tomistycznej, lecz chcieli jedynie ukazać Tomasza jako wzór świętego teologa, człowieka, który postawił Boga na pierwszym miejscu w swoim życiu. Pomijając, że jest to całkowicie nieprawidłowa lektura wypowiedzi papieskich, fałszywość takiego przekonania widać wyraźnie w samej jego powierzchowności. Mamy bowiem zastępy świętych, którzy byli teologami, dlatego nieustanne rekomendowanie św. Tomasza należy rozważać z zupełnie innej perspektywy.
Podsumowując, ziemscy rządcy Kościoła łacińskiego odrzucili albo pozwolili odrzucić wiele z tego, co było święte, skuteczne i mądre w życiu Kościoła: klasyczny ryt rzymski Mszy z całym jego muzycznym i rytualnym środowiskiem; integralną katolicką naukę społeczną wraz ze strukturami społecznymi, które wciąż jeszcze wcielały ją w życie niektórych narodów katolickich; pierwszego z kościelnych teologów wraz jego wiekową mądrością. Zdradzone zostały zatem trzy dobra tak podstawowe dla życia Kościoła i realizacji jego misji uwielbienia Chrystusa i głoszenia Ewangelii: dobro kultu i sakramentów, dobro nawrócenia kultury oraz dobro ludzkiej nauki podporządkowanej boskiej kontemplacji. Kościół uścisnął sobie dłonie z triumfującym liberalnym protestantyzmem, skłonił się przed złotym cielcem demokracji i zapalił kadzidła dla władców współczesnej akademii.
Pozwolili na to książęta Kościoła, nie bacząc na to, co powiedział Sobór. Mówi on bowiem, że liturgia jest na tym świecie najbardziej podniosłą, najświętszą i najbardziej tajemniczą formą spotkania Boga z człowiekiem. Tymczasem dziś dzięki nowemu Mszałowi i czterdziestu latom rozlazłej decentralizacji nie doświadczamy już ani wzniosłości, ani świętości, ani tajemnicy, lecz ich dokładnych przeciwieństw. Sobór mówi: niech świeccy będą jak zaczyn w cieście, jak sól ziemi – taka była polityka starożytnych chrześcijan odpowiedzialnych za ukształtowanie się Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Dziś jednak, dzięki „postawie dialogicznej” rzymskich kongregacji i papieskiej tolerancji, mamy „wzmocniony laikat”, który rozdaje Komunię Świętą i głosuje na polityków popierających aborcję. Sobór mówi: niech seminarzyści będą dokładnie szkoleni, mając za przewodnika św. Tomasza. Dziś jednak spotykamy głównie księży (jeśli nasza diecezja szczęśliwie ma jeszcze powołania), którzy nie znają nawet katechizmu, a ich duszpasterską mądrość można by streścić następująco: rób, co wydaje ci się słuszne. I niektórzy wciąż jeszcze mówią o odnowie, o drugiej wiośnie Kościoła? To jakby Żydzi w niewoli babilońskiej zajmowali się rozmowami na temat harmonogramu ofiar świątynnych w następnym tygodniu… W 2000 r. świętowaliśmy wielki Jubileusz poprzedzony trzema latami przygotowań poświęconymi tajemnicy Trójcy. Było to wielce godne szacunku i dobrze przygotowane przedsięwzięcie. Ale mamy dziś Kościół, którego większość wiernych nie potrafiłaby odpowiedzieć na pytanie: czym jest Trójca? – bez popadania w ścisły arianizm, modalizm albo wersję gnozy rodem z kreskówek („Trójca to kochająca się rodzina wzorowana na modelu tata, mama i dziecko”)!
– Peter Kwasniewski, „Kryzys i odrodzenie” (fragm. rozdziału 14), przeł. P. Kaznowski, Tyniec 2016.
(opublikowano:28 stycznia 2019 r.)