Hildebrand o reformie liturgii

·ekscerpcje z innych źródeł ·

hildiREFORMA POSTAW

Na II Soborze Watykańskim mówiło się z nadzieją o wielkiej odnowie religii, o jej pogłębieniu i uwolnieniu od konwencjonalności. Gdyby jednak ktoś spojrzał na dzisiejszy Kościół bez uprzedzeń i porównał go z Kościołem roku 1956, to cóż by zauważył? Zmiany – owszem. Ale czy odnowę i pogłębienie wiary w objawienie Chrystusowe, zapisane w depositum catholicae fidei, bardziej aktywne życie w Chrystusie, żywsze naśladowanie Go? Tego szukałby daremnie…

W wielu miejscach mszę świętą odprawia się przy muzyce jazzowej albo w rytm rockandrolla. Na poprawnie celebrowanych mszach świętych widzimy w wielu kościołach wiernych przyjmujących komunię na stojąco. Dlaczego – pytamy się – zastąpiono klęczenie staniem? Czyż klęczenie nie jest klasycznym wyrazem modlenia się? Jest to nie tylko szlachetny wyraz proszenia, błagania, jest to także typowa forma pełnego czci oddania, podporządkowania, spojrzenia w górę, a przede wszystkim – wyraz modlenia się, pokornej konfrontacji z absolutnym Panem.

Gilbert Chesterton powiada, że człowiek nie rozumie jak wielką jest istotą, jak gdy klęczy. Tak, człowiek nigdy nie jest piękniejszy niż w postawie pokory, gdy klęcząc, zwraca się ku Bogu. Dlaczegóż więc zastępować ją postawą stojącą? Czyżby klęczenie miało być w złym guście, ponieważ budzi skojarzenia z czasami feudalizmu, ponieważ nie pasuje już do demokratycznego, nowoczesnego człowieka? Czyżby odnowa religijna polegała na tym, że poddajemy się wolnej grze skojarzeń (co jest oznaką otumanienia), albo zapadamy na nieszczęsną chorobę socjologitis, która w sposób pozbawiony sensu wywodzi ludzkie prazjawiska z określonej epoki historycznej i określonego rodzaju ducha? I dlaczegóż to wierni nie mogą już klęczeć obok siebie przy przyjmowaniu komunii przed ołtarzem, co przecież jest tak wielkim wyrazem wspólnoty, lecz mają maszerować gęsiego do ołtarza? Czyżby to bardziej odpowiadało charakterowi wieczerzy, jaki ma komunia święta, co tak się dziś często podkreśla, aniżeli wspólne klęczenie wszystkich?

W wielu miejscach udziela się niestety komunii świętej na rękę. W jaki sposób forma ta ma odnowić i pogłębić przyjmowanie komunii? Czy przez to, że przyjmujemy ją do naszych niepoświęconych rąk, zamiast z konsekrowanej dłoni kapłana, wzmaga się głęboka, przepełniająca nas drżeniem cześć z jaką przyjmujemy ten niepojęty dar?

Nietrudno dostrzec, iż niebezpieczeństwo upadku na posadzkę części konsekrowanej hostii jest tu o wiele większe, a groźba zbeszczeszczenia jej, ba, strasznego bluźnierstwa, jest bardzo wielka. A cóż takiego ma się przez to zyskać? Teza, że dotknięcie hostii rękoma czyni ją bardziej realną, jest bodaj największym bezsensem. Albowiem nie realność materialna hostii jest tu ważna, ale świadomość pochodząca z wiary w to, że hostia jest w rzeczywistości ciałem Chrystusa. Pełne uwielbienia przyjęcie ciała Chrystusa na nasz język z uświęconych rąk kapłana o wiele bardziej wzmacnia tę świadomość, aniżeli przyjmowanie komunii naszymi własnymi rękoma. „Visus tactus, gustus in te fallitur sed auditu solo tuto creditur” („Mylą się, o Boże, w Tobie wzrok i smak. Kto się im poddaje, temu wiary brak. Ja jedynie wierzyć Twej nauce chcę, że w postaci chleba utaiłeś się”), powiada św. Tomasz z Akwinu w swym wspaniałym hymnie „Adoro te”.

Czy nie jest też kardynalnym błędem twierdzenie, że przez naśladowanie zewnętrznych obyczajów pierwszych chrześcijan moglibyśmy odzyskać wiarę, jaką oni posiadali? Obyczaje te były wówczas dobre, ponieważ istniała niewzruszona, heroiczna wiara – posiadający ją wyznawcy Chrystusa ryzykowali swoim życiem. W czasach, gdy przeciwieństwo między tym, co święte a tym, co świeckie, było tak żywe, pewne formy były akceptowalne. Ale przez samo ich przywrócenie nigdy nie uczyni się wiary konwencjonalnego czy modernistycznego katolika doby współczesnej żywszą ani nie pogłębi się jego nabożnej czci. W zamian, jak zauważa wielu ludzi, charakter mszy jako posiłku ulega przez to wzmocnieniu. Czy komunia święta jest momentem, w którym należy odgrywać przedstawienie i naśladować wieczerzę świętą – która różni się przecież od rzeczywistego posiłku – zamiast skupić się na niewysłowionym misterium miłosnego zjednoczenia naszej duszy z Jezusem, a poprzez Niego z wszystkimi wiernymi? Naśladowanie zwyczajnego posiłku jest – jak zauważyć musi każdy rozumny człowiek – bluźnierstwem, które niestety się zdarza, ale dzięki Bogu nie jest oficjalnie dozwolone w wielu krajach. Podawanie komunii na rękę jest wprawdzie dozwolone w wielu krajach, ale w żaden sposób nie zaleca tego Rzym.

ZMIANA ROKU KOŚCIELNEGO

O wiele poważniejszą sprawą jest nieszczęsne okrajanie roku kościelnego i liturgii mszalnej w nowym porządku nabożeństw. Czy fakt, iż podstawowa dla prawdziwego etosu chrześcijańskiego sprawa wspólnoty z chrześcijanami wcześniejszych epok zupełnie przygasła, ma odnowić i ożywić naszą wiarę? Czy wspólnota z żywymi, współczesnymi stanie się silniejsza przez to, że wspólnota ze świętymi wcześniejszych wieków ulegnie osłabieniu? Wręcz przeciwnie. Wspólnota chrześcijańska, która ma charakter nadprzyrodzony, rozciąga się na współczesność i przyszłość. Stanowi to szczególną cechę owej nadprzyrodzonej wspólnoty, w odróżnieniu od wszelkich czysto naturalnych i humanitarnych rodzajów społeczności. Doświadczalna łączność ze świętymi wcześniejszych epok jest przecież specyficznym przejawem prawdziwej wiary, przełomem w kierunku obowiązującej nadprzyrodzonej realności. Znajdowała ona swój chwalebny wyraz w uroczystościach ku czci świętych, podczas których świętego danego dnia wymieniało się nie tylko w modlitwie wstępnej, jak obecnie, ale w każdej części mszy świętej – w tekście Introitu, Graduału i w doborze czytań… Można tu zobaczyć, w jaki sposób liturgia tworzyła w pełni intymne więzi ze świętymi… Ludzie byli świadomi istnienia głębokiej, nadprzyrodzonej wspólnoty: tylko w niej może współistnieć najbardziej osobista intymność ze świętą jawnością. Wszystko to po części zanikło, częściowo zeszło na plan dalszy, ustępując miejsca podkreślaniu mniej lub bardziej przypadkowej wspólnoty parafialnej.

Otóż nowej liturgii nie ułożyli święci, homines religiosi i ludzie o zamyśle artystycznym, lecz tak zwani eksperci, którzy nie uświadamiają sobie własnego braku uzdolnień do tych rzeczy. Dzisiejsze czasy wyrażają się w niesłychanych zdolnościach w zakresie techniki, badań medycznych – nie umieją zaś organicznie kształtować środków wyrazu dla świata religijnego. Żyjemy w odpoetycznionym świecie, a to oznacza, że podwójnie głęboką czcią powinniśmy podchodzić do skarbów przekazanych przez tradycję, a nie łudzić się, że możemy zrobić to lepiej.

Tak zwana odnowa liturgii pozbawiła nas możliwości prawdziwego współprzeżywania roku kościelnego. W liturgii trydenckiej poprzez liturgię przeżywało się aktywnie Adwent, czas Bożego Narodzenia, Objawienie Pańskie, Niedzielę Siedemdziesiątnicy, okres Wielkiego Postu i Wielki Tydzień, Zmartwychwstanie Chrystusa, okres Wielkiej Nocy, Wniebowstąpienie Jezusa, oczekiwanie na przyjście Ducha Świętego i Jego Zesłanie. Jak wyraźnie przemawiało wszystko w strukturze mszy świętej: Introit, Epistoła, Ewangelia dotycząca święta, które się obchodziło! Zawarta w tym była cała głębia świętowania, umacniająca prawdziwą wspólnotę w Chrystusie, wspólną świętą radość: „Gaudeamus omnes in Domino diem festum celebrantes” („Rozradujmy się w Panu, obchodząc dzień świąteczny”). A wraz ze świętowaniem zanikło nasłuchiwanie, przepełniająca duszę święta cisza, która jest warunkiem, by najpierw słowo Boże przeniknęło do niej, byśmy następnie wzięli udział w niepojętym misterium ofiary Chrystusa, a potem przyjęli Jezusa, Pana naszego i nasze szczęście.

UMIEJSZENIE WYMIARU NADPRZYRODZONEGO

Nowa liturgia nie ma dawnego blasku, jest monotonna, nie wciąga nas już do prawdziwego przeżywania roku kościelnego w wyniku katastrofalnej niwelacji hierarchii świąt, oktaw, wielu uroczystości ku czci wielkich świętych i zredukowania nawet tych, które się obchodzi, do samych tylko oracji. Doprawdy, gdyby jednemu z diabłów z „Listów…” C.S. Lewisa zlecono podminowanie liturgii, nie mógłby tego uczynić lepiej. Zamiast głębokiej ekspresji, która obejmuje również nasze ciało – siedzenie podczas czytań i ofiarowania, stanie w czasie hymnu Gloria, Ewangelii i wyznania wiary, a także adorujące klęczenie – praktykuje się ciągłe falowanie, które nie sprzyja skupieniu. Jaka idea przyświecała wydłużeniu liturgii słowa w niedzielę, a w wielu wypadkach także w dni powszednie, i skróceniu właściwego sacrificium? Jaka idea każe czytać i wygłaszać kolejno wszystkie cztery Ewangelie? Czyż funkcja czytań na mszy świętej nie jest zupełnie inna, aniżeli zapoznawanie wiernych ze Starym i Nowym Testamentem? Do czytania Biblii trzeba zachęcać bez końca, zaś wieczory biblijne, w trakcie których ksiądz czytałby z wiernymi teksty ze Starego i cały Nowy Testament, z pewnością sprzyjałyby bliższej znajomości Słowa Bożego. Ale na mszy świętej, gdzie centralnym punktem jest najświętsza ofiara, poprzez którą wielbi się Boga, oraz komunia, głoszenie Ewangelii nie ma przecież funkcji instruktażowej, ale służy duchowemu przygotowaniu do ofiary i komunii. Właściwą postawą, z jaką należy podejść do czytań, nie jest nauczanie, lecz pełne czci poddanie się światłu objawienia, przy czym powinny to być te fragmenty, które pozostają w szczególnym stosunku do obchodzonego święta… Nawet jeżeli jest to częstokroć utrzymane także w nowej liturgii w odniesieniu do wielkich świąt, to jednak w przypadku świąt poszczególnych świętych i w całym roku kościelnym zastępuje się organiczną strukturę mechaniczną zasadą, by czytane były jedna po drugiej kolejno Ewangelie świętego Mateusza, świętego Marka, świętego Łukasza i świętego Jana, tak by w ciągu roku przeczytane były wszystkie Ewangelie.

Uniwersalna łacina, która przez tyle epok była świętym językiem Kościoła rzymskokatolickiego, zastąpiona została językami narodowymi, a teksty przetłumaczono w sposób, który utrudnia wciągnięcie do sakralnego świata nadprzyrodzoności, ba – świat ten zastępuje banalnością. A cóż mamy powiedzieć o zniesieniu chorału gregoriańskiego – pełnego chwały, ponadczasowego głosu Kościoła, który miał niemal charakter sakramentalium? Czy wszystkie te zmiany przyczyniły się do odnowy i ożywienia wiary? Wręcz przeciwnie. Liczba powołań kapłańskich spada, zmniejsza się ilość konwersji. Nowy Ordo Missae zwłaszcza reforma obchodzenia świąt i całego roku liturgicznego jest tak bezbarwna, nieorganiczna i sztuczna, że nie przetrwa zbyt długo. Ustanowiona na Soborze Trydenckim msza święta, która w rzeczywistości czytana była na długo przedtem, a także forma obchodzenia świąt Pana Jezusa, Matki Bożej, uroczystości poszczególnych świętych oraz Commune Sanctorum, potężnie uzewnętrzniają świat sakralny w jego organicznej strukturze i pięknie, zwłaszcza w połączeniu z chorałem gregoriańskim, a przez to przepełnione są wewnętrznym życiem i siłą, z której nie utraciły niczego przez minione wieki. W przypadku nowej liturgii cechy te zanikają. Dlatego mamy nadzieję, iż obecnie wprowadzana liturgia żyć będzie przez krótki tylko czas, co zapowiada już fakt, że nie sprawdza się ona z duszpasterskiego punktu widzenia. Tak więc możemy oczekiwać, iż Kościół w niedługim czasie powróci do pełnej chwały mszy św. Piusa V i wspaniałej organizacji całego roku kościelnego we wszystkich częściach zmiennych mszy świętej.

ZANIK WIARY I EKSPERYMENTOWANIE

W przerażający sposób rozpowszechnił się, także wśród katolików, promiskuityzm. Niektóre uniwersytety katolickie stały się nawet, o czym już wspominałem, miejscami bezwstydnej rozpusty uprawianej publicznie, a wielu pracujących tam profesorów – duchownych i zakonników – nie tylko naucza o sprawach dogmatycznych w sposób, którego nie da się pogodzić z nauczaniem Kościoła, ale i broni promiskuityzmu. Gdzież jest obiecana odnowa?

Zło zakorzenione w całym programie odnowy polega na tym, że przyznano szeroką rolę eksperymentowaniu ab ovo. Dziecinne i prymitywne idealizowanie nauki wywołało u wielu wyobrażenie, jakoby także w sferze działalności duszpasterskiej należało ustalić za pomocą eksperymentów, co silniej oddziałuje, bardziej przyciąga ludzi. O ile jednak w dziedzinie nauk przyrodniczych eksperyment jest niezbędny, o tyle w filozofii nie jest on użyteczny ani możliwy do przeprowadzenia, nie mówiąc już o naszym życiu praktycznym. Nie można eksperymentować na duszach. Nie można zmieniać sposobów głoszenia objawienia Chrystusowego, żeby stwierdzić co najbardziej przyciąga ludzi. Nie można oddzielać duszpasterstwa od istotnej treści i celu objawienia – od duszy człowieka, ani od tego, co powinno być. Nigdy nie wolno go uczynić sprawą czysto psychologiczną. Postawa eksperymentująca, neutralna jest nie do pogodzenia z postawą duszpasterską. Poważne traktowanie nieśmiertelnej duszy jako ostatecznego celu każdego prawdziwego apostolstwa jest przeciwieństwem obojętnej postawy wobec przedmiotu, na którym przeprowadza się eksperymenty. Jednak skłonność do czynienia z eksperymentu idola przeniknęła na łono Kościoła. Dochodzi ona do głosu nawet wśród osób posiadających pewien autorytet, a hasło eksperymentowania jest kluczem do uzyskania zgody na podejmowanie wszelkich możliwych działań. Zarazem przybiera na sile złudzenie, iż dokonuje się odnowy, uwalnia wiarę od wszelkiej konwencjonalności, gdy tymczasem ta postawa ab ovo nie da się pogodzić z postawą prawdziwie religijną i jest o wiele groźniejsza niż godna ubolewania konwencjonalność.

Gdy pomyślimy o autentycznej odnowie oraz prawdziwym rozkwicie wiary i życia katolickiego z początku obecnego wieku we Francji, o czasach ludzi takiego pokroju jak Leon Bloy, Claudel, Peguy, Jammes, Maritain, Psichari i wielu innych, o rozkwicie tego życia także wśród robotników, o okresie, w którym św. Pius X zainicjował prawdziwą odnowę liturgii oraz prowadził chwalebną walkę z modernizmem – to żartem wyda się nam mowa o odnowie, pogłębieniu i ożywieniu wiary i życia chrześcijańskiego przez II Sobór Watykański. Nawet jeżeli wiele przed soborem wymagało reform, to porównanie Kościołą z roku 1956 i 1972 przypomina człowiekowi słowa psalmisty: „Super flumina Babylonis illic sedimus et flevimus cum recordaremur Sion” („Nad rzekami Babilonu – tam myśmy siedzieli i płakali, kiedyśmy wspominali Syjon”).

ZMIANA DLA ZMIANY

Jednym z podstawowych błędów o niezliczonych konsekwencjach jest wyobrażenie, jakoby zmiana, przekształcenie, była oznaką życia… Słusznie mówi się, iż w sferze życia, w odróżnieniu od królestwa czystej materii, dokonują się wzrost, przemiana, rozwój. Ale we wszystkich tych procesach prócz zmian istnieje także tożsamość: pojedyncza roślina, konkretne zwierzę. Bez niej nie byłoby żadnej istoty żywej, ani w ogóle niczego realnego. Gdy zaś idzie o twory duchowe, jak dzieła sztuki, właśnie niezmienność jest ich warunkiem koniecznym. Gdy wystawia się opery w zmienionej formie, co niestety dzieje się niekiedy w naszych czasach, bądź gdy zmienia się oryginalną scenografię, lub też gdy śpiewacy pojawiają się w nowoczesnych strojach, albo gdy wprowadza się samowolnie skróty, dopuszczać się to powinno tylko pod warunkiem, że wzrośnie wartość artystyczna danej sztuki. Jednak na ogół te zmiany wprowadza się dla samego zmieniania, chcąc osiągnąć efekt nowości. Platon powiada: „wszelka zmiana, w czymkolwiek by zachodziła, jest zawsze, wyjąwszy przypadki, gdy mamy do czynienia z czymś złym, rzeczą ogromnie niebezpieczną”. Odnosi się to również do zmieniania ustaw, klasycznych form życia etc.

Zajmujemy się tu jednak infantylnym zadowoleniem jakie wielu ludziom sprawia zmienianie, poczucie, że nie są bierni, bezczynni. Tymczasem właśnie utrzymywanie dobra, opieranie się rytmowi zmian jest o wiele większą zasługą. Wytrwanie w miłości do innego człowieka w stanie wiecznej niedojrzałości, a tym bardziej wzrastanie w miłości do Chrystusa, co przecież także wymaga stałości, jest o wiele większą oznaką siły duchowej i życia, aniżeli dopuszczanie się niewierności. Nie wolno nam też zapominać, iż zmiana zachodząca w procesie wzrostu oraz zmiana, w wyniku której nowe zastępuje stare, albo w trakcie której dokonuje się zniszczenie czegoś – są to dwie całkowicie odmienne rzeczy. Jednak dla naszych rozważań kwestią decydującą jest przede wszystkim to, czy mamy do czynienia ze wzrostem dobra czy też zła.

Możemy się też spotkać ze wzrostem w sensie przechodzenia ze stanu implicite do stanu explicite w sensie szczegółowego, jasnego formułowania pierwotnych, odwiecznych przekonań. Jest to wzrastanie, które stanowi przeciwieństwo zmiany w pełnym znaczeniu tego słowa, ruch radykalnie przeciwstawny niszczeniu i zastępowaniu czegoś czymś innym. W przypadku tego ruchu rzuca się w oczy decydująca o jego specyfice identyczność – brak istotnych zmian, wszelkich przeobrażeń. Jest to cud istnienia Kościoła przez całe dwa tysiące lat… Prawda jest ze swej istoty niezmienna. Ale bardzo zmienny jest człowiek. Stałość w dobru jest wielką wartością. Wzrost w sensie wzrastania naszej miłości do Boga, albo też do przyjaciela czy żony lub męża jest przecież wzmocnieniem i pogłębieniem przy którym wszystko to, co było niegdyś, żyje dalej i nie zanika…

Struktura całego roku kościelnego i msza trydencka były czymś wielkim, cudownym i miały największe znaczenie dla apostolstwa, gdyż mogły nas przenieść z przeciętności dnia codziennego, ba, ze skończoności doczesnej, w świat nadprzyrodzonego misterium, w rzeczywistość Chrystusa. W tym wypadku idea zmiany i reformy nie ma sensu. I to nie tylko dlatego, że żyjemy w czasach, gdy zdolność do nadawania kształtu liturgii jest bardzo rzadka, a ponadto powierza się to – wychodzącym od błędnej diagnozy współczesności bądź też od mitu nowoczesnego człowieka – ekspertom, a nie ludziom pełnym czci dla wielkiej Tradycji. Chcemy tutaj podkreślić wartość stałości, polegającą na tym, byśmy modlili się w taki sam sposób, jak czynili to święci i homines religiosi dawnych czasów. To tutaj realizuje się owa wspólnota wyższego rzędu (o której już mówiliśmy), odnosząca się do przeszłości, a nie tylko do teraźniejszości. Dyletanckie zmiany dla samych zmian są nie tylko postępowaniem infantylnym, ale w swych pedagogicznych skutkach prowadzą do zgubnego zamieszania.

– Dietrich von Hilderbrand, „Spustoszona winnica”, Warszawa 2013, s. 87–102.

(opublikowano:18 grudnia 2016 r.)