„Każdy uczony w Piśmie, który stał się uczniem królestwa niebieskiego, podobny jest do ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare” (Mt13,52)
Obrazy przedstawiające apostołów w sposób realistyczny, tzn. oddający rzeczywistość tamtych czasów, oszukują nas i sprawiają, że budujemy sobie fałszywy obraz Boga i wydarzeń Ewangelii. Przez to, że starają się powierzchownie naśladować prawdę, w istocie się od niej oddalają. Patrząc bowiem z dzisiejszej perspektywy, widzimy w apostołach poważnych ludzi z brodami, w tunikach, którzy budzą w nas podziw. Ale tak nie było. Współcześni im widzieli w nich zupełnie coś innego. To właśnie dlatego, na przestrzeni wieków, co lepsi artyści przedstawiali wydarzenia Ewangelii w obrębie kanonów kultury w jakiej żyli. Dzięki temu oglądający je, mogli dotrzeć do istoty sprawy, którą powierzchowne naśladownictwo w sztuce zaciemnia zamiast rozjaśniać.
Apostołowie jawili się Faryzeuszom i uczonym w Piśmie jako szemrane towarzystwo i budzili raczej odrazę lub co najmniej niechęć. Przypominali bandę dziwaków z marginesu społecznego, pod przywództwem syna jakiegoś rzemieślnika, któremu najwyraźniej kompletnie odbiło. Co więcej, ich charaktery nie zmieniły się w radykalny sposób po przyłączeniu się do naszego Pana. Ich złe nawyki pozostały, nie doznali też nagłego oświecenia i mieli raczej trudność w zrozumieniu tego, co im Jezus wykładał. Jan i Jakub chcieli by spłonęła wioska, w której ich nie przyjęto, Judasz zdradził, Piotr się trzykrotnie zaparł, mieli problemy z uzdrawianiem i sam Chrystus powiedział, że trudno mu ich ścierpieć (por. Mt17,17). Popełniali błędy i grzeszyli, co tym bardziej musiało gorszyć ludzi wokół, bo najwyraźniej nawet ten, kto deklarował się jako wcielony Bóg, nie miał nad nimi całkowitej kontroli.
Oto jest prawdziwy obraz wiary – Bóg przychodzący do grzesznych, chorych i ułomnych, a nie zdrowych i doskonałych. Dlaczego więc o tym wciąż zapominamy? Jeśli gorszą nas grzechy innych wierzących, jeśli gorszą nas przedstawienia Chrystusa w otoczeniu współczesnych nam ludzi marginesu, to przecież tak samo gorszyć musiały by nas wydarzenia Ewangelii, gdybyśmy w nich uczestniczyli. Wyobrażanie sobie, że apostołowie byli jakimiś doskonałymi, wypowiadającymi się elokwentnie, nobilitowanymi osobistościami w pięknych powłóczystych szatach, jest fałszowaniem rzeczywistości. Diabelskie jest też wytykanie innym wierzącym hipokryzji i próba odbierania im miana chrześcijan, skoro każdy z nas jest w mniejszym lub większym stopniu hipokrytą. Kto ma się za doskonałego i trzymającego się zawsze w praktyce swoich przekonań trwa przecież w jakimś potwornym samozakłamaniu. Często już w przypadku prostych postanowień i obietnic danych samemu sobie zawodzimy, a co tu dopiero mówić o większych sprawach. O ile więc możemy osądzać i piętnować złe czyny, jakie mamy prawo by osądzać i piętnować człowieka, od którego wiele się nie różnimy, a może nawet jesteśmy po stokroć gorsi?
Chrystus mówi, że kto chce wyciągnąć drzazgę z oka brata, musi najpierw wyciągnąć belkę ze swojego. Nie mówi, że nie powinniśmy, albo że nie możemy wyciągnąć drzazgi z oka brata, ale mówi: „Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata” (Mt7,5). Każdy z nas jest hipokrytą i obłudnikiem. Wszyscy jesteśmy ułomni, głusi i ślepi tak na Boga, jak i na drugiego człowieka. Pierwszym krokiem do zdrowia jest zdać sobie z tego wreszcie sprawę i zamiast modlić się w duszy słowami: «Dzięki Ci Panie, że nie jestem taki jak oni…», gdy widzimy gorszycieli – współczuć, że działają na własną szkodę, bić w pierś przepraszając za własne niegodziwości i dziękować za łaskę, bez której robilibyśmy rzeczy o wiele gorsze.
(opublikowano:23 lutego 2017 r.)