Jakie jest moje powołanie?

·ekscerpcje z innych źródeł ·

powol2

Zrozumieć swoje powołanie…

W życiu każdego człowieka przychodzi czas ważnych decyzji, czas wyboru drogi życia. Dla wierzących jest to czas rozeznania powołania. Z przejęciem, właściwym takim decyzjom pytamy się wówczas: jakie jest moje powołanie? Jaka jest wola Boga względem mnie? Czego Bóg ode mnie oczekuje? Wielu młodych ludzi poważnie zadających sobie te i podobne pytania, chciałoby otrzymać wyraźną i precyzyjną odpowiedź. Nie są to jednak pytania, które nurtują jedynie stojących przed wyborem drogi życia. Nierzadko zdarza się, że stawiają je sobie także ludzie, którzy dokonali już wyboru drogi życiowej. Czasem różne doświadczenia skłaniają ich do ponownego rozważania dokonanych wyborów. Czy aby na pewno dobrze rozeznałem moje powołanie? Czy się nie pomyliłem? Choć pytania stawiane w sytuacjach kryzysowych brzmią nieco inaczej, w gruncie rzeczy chodzi o to samo: jakie jest w końcu moje powołanie?

Pytanie o powołanie jest pytaniem, które ma sens w kontekście wiary, czyli relacji jaka łączy człowieka z Bogiem. To przecież Bóg powołuje człowieka. Zrozumienie zatem pytania o powołanie zależy od rozumienia relacji z Bogiem, od rozumienia kim jest Bóg i jak On postępuje z człowiekiem. Rozeznając powołanie bardzo często zakładamy, bardziej lub mniej świadomie, że Bóg ma już gotowy, szczegółowy plan wobec nas i że oczekuje od nas byśmy go zrealizowali. Ten, kto właściwie rozpozna wolę Boga względem siebie i hojnie odpowie na wezwanie Boga, może liczyć na Jego błogosławieństwo, które uczyni życie udanym i szczęśliwym. Ten zaś kto nie odgadnie bożych planów, albo się będzie im opierał, będzie miał życie nieudane.

Niestety takie rozumienie powołania, powodowane nawet najlepszymi intencjami, kryje w sobie zupełnie niechrześcijański obraz Boga. Przedstawiając go nieco karykaturalnie, Pan Bóg, gdzieś w swojej tajnej kartotece, posiada ukryte akta każdego człowieka z zapisanym projektem jego życia. Do człowieka należy odgadywanie zawartości tej kartoteki. Jest to zadanie niezmiernie trudne, jeśli w ogóle możliwe, nie wspominając już o tym, że właściwie nie ma tu mowy o wolności człowieka, tak bardzo podkreślanej w chrześcijaństwie. Nic dziwnego, że tak wielu młodych ludzi na wszelki wypadek w ogóle nie chce słyszeć o powołaniu, bo co by się stało, gdyby plany Boga były zupełnie inne niż ich własne pragnienia? Odrzucając jednak myśl o tak rozumianym powołaniu, odrzucają raczej ideę predestynacji i obraz zniewalającego Boga. Poza tym, takie wyobrażenie Boga i powołania otwiera furtkę dla niekończących się rewizji podjętych decyzji i stawia pod znakiem zapytania wierność wszelkim wyborom: bo zawsze można stwierdzić, że wcześniej nastąpiła pomyłka i dopiero teraz udało się nam rozpoznać wolę Boga. Paradoksalnie pod pozorem wiary można przemycać niewierność.

Wolą Boga jest byśmy cieszyli się wolnością dzieci

Czytając Biblię trudno się oprzeć wrażeniu, że Bogu zależy przede wszystkim na wolności człowieka. Świadczą o tym najważniejsze wydarzenia historii: wyprowadzenie z Egiptu, wyzwolenie z niewoli babilońskiej. Tak samo śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa ma na celu wyzwolenie człowieka z niewoli grzechu i śmierci. Troska Boga o wolność człowieka jest stałym elementem biblijnego przesłania.

Jednocześnie jednak ta sama Biblia niejednokrotnie wspomina o woli Boga względem człowieka. Poszukując jej wobec własnego życia, trzeba się najpierw wsłuchać w słowa, które ją wyjaśniają w odniesieniu do każdego człowieka:
W Nim [Chrystusie] bowiem wybrał nas przez założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym (Ef 1,4-6).

Z tych słów św. Pawła jasno wynika, że wolą Boga jest byśmy przez Chrystusa byli jego dziećmi. Trudno wyobrazić sobie relację bardziej podkreślającą wolność niż ta jaka panuje pomiędzy Ojcem i dziećmi. Jedyną rzeczą do jakiej ona wzywa jest podobieństwo do Ojca i odzwierciedlanie jego świętości. Natomiast konkretny sposób w jaki odpowiemy na to wezwanie, pozostawiony jest twórczej wolności człowieka. Właśnie odpowiedzialność i twórczość w budowaniu własnego życia jest najdoskonalszą formą realizacji podobieństwa do Stwórcy. Oczywiście w przypadku człowieka nie jest to tworzenie z niczego. Odbywa się ono na podstawie tego kim jesteśmy, naszego temperamentu, naszych pragnień i uzdolnień, naszej wrażliwości na otaczający nas świat i wydarzenia, w których uczestniczymy. Wszystko to jest naszym udziałem w tworzeniu własnego powołania w dialogu ze Słowem Boga, które uzdalnia nas do stawania się jego dziećmi (por. J 1,12). Wola Boga nie jest z góry szczegółowo zapisanym planem określającym kształt naszego życia.

Jak jednak zrozumieć fragmenty Biblii opowiadające historię ludzi, począwszy od Abrahama a skończywszy na św. Pawle, którzy słyszą wezwanie Boga do wypełnienia konkretnej misji?

Abraham – archetyp powołania

Abraham jest nie tylko archetypem każdego wierzącego (św. Paweł nazywa go ojcem wszystkich wierzących – Rm 4,11), ale jest także pierwszym człowiekiem na kartach Biblii, którego Bóg powołuje:

Pan rzekł do Abrama: «Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród, będę ci błogosławił i twoje imię rozsławię: staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi» (Rdz 12,1-3).

Ten krótki opis powołania stanie się schematem dla wszystkich innych biblijnych scen powołania. W życiu człowieka pojawia się Bóg. Wzywa go by uczynił coś bardzo konkretnego (w przypadku Abrahama chodzi o opuszczenie ziemi rodzinnej i udanie się do nieznanego kraju) wpisując jego życie w wielki plan zbawienia (wielki naród i błogosławieństwo dla wszystkich ludów ziemi). Na pierwszy rzut oka, scena powołania Abrahama tylko potwierdza przekonanie o tym, że Bóg ma szczegółowy plan wobec każdego człowieka, który jest częścią historii zbawienia. Natomiast postawę Abrahama, wyruszającego w nieznane rozumie się często jako heroiczne posłuszeństwo wobec woli Boga. Tymczasem taka lektura byłaby bardzo pobieżna. Historia Abrahama zaczyna się bowiem o wiele wcześniej opisem jego rodziny:

Oto dzieje potomków Teracha. Terach był ojcem Abrama, Nachora i Harana, a Haran był ojcem Lota. Haran zmarł jeszcze za życia Teracha, swego ojca, w kraju, w którym się urodził, w Ur chaldejskim. Abram i Nachor wzięli sobie żony. Imię żony Abrama było Saraj, imię zaś żony Nachora – Milka. Była to córka Harana, który miał jeszcze drugą córkę imieniem Jiska. Saraj była niepłodna, nie miała więc potomstwa (Rdz 11,27-30).

Nie przyzwyczajeni do genealogii biblijnych bardzo często pomijamy je uważając za zawiłe i nużące. Nierzadko jednak kryją one w sobie cenne informacje, niezmiernie ważne dla właściwego zrozumienia pozostałych tekstów. Zanim na scenie biblijnego opowiadania pojawi się Bóg, zanim wezwie Abrahama do wyjścia z ziemi rodzinnej i przedstawi mu swoje plany, znajdujemy właśnie opis sytuacji rodzinnej Abrahama, który nazywa się jeszcze Abram. Ma on ojca i dwóch braci, bratanka Lota i żonę Saraj. Ten na pozór oczywisty opis relacji rodzinnych byłby zupełnie nieznaczący gdyby nie mały szczegół: Saraj, żona Abrama była niepłodna. Innymi słowy Abram może cieszyć się wszelkimi relacjami rodzinnymi – jest synem, bratem, stryjem i mężem – oprócz tej jednej: nie jest ojcem. Czytelnik, choć trochę zaznajomiony z mentalnością człowieka Starego Testamentu, bez trudu uchwyci jak poważna jest sytuacja Abrama: brak potomstwa to prawie jak brak bożego błogosławieństwa, to życie niespełnione i w pewnym sensie przegrane. Zresztą nawet bez wielkiej znajomości Biblii nie trudno sobie wyobrazić cierpienie małżonków, którzy nie mogą stać się rodzicami. Nie trudno też wyobrazić sobie, że w tej sytuacji najgłębszym pragnieniem człowieka jest właśnie pragnienie potomstwa. Choć opis sytuacji rodzinnej Abrama jest bardzo powściągliwy i poza wzmianką o bezpłodności Saraj nie mówi nic o pragnieniu Abrama, to jednak dalsza jego historia, opisana w kolejnych rozdziałach Księgi Rodzaju, mówi właśnie o wielkim pragnieniu potomstwa i różnych próbach jego spełnienia.

Pamiętając o sytuacji rodzinnej Abrama, trochę inaczej słucha się słów Boga, który go powołuje. Owszem, Bóg wzywa Abrama by opuścił ziemię swoich przodków, by wyruszył do nieznanego kraju. Owszem, Bóg przedstawia swój wielki plan obejmujący wszystkie ludy ziemi, ale jednak przede wszystkim Bóg mówi Abramowi o spełnieniu jego głębokiego pragnienia posiadania potomstwa: uczynię z ciebie wielki naród. Święty Paweł przedstawiając w Liście do Rzymian postać Abrahama koncentruje się przede wszystkim na relacji pomiędzy jego pragnieniem posiadania potomstwa – po ludzku niemożliwym – a zawierzeniem słowu Boga obiecującemu spełnienie tego pragnienia (Rm 4).

Najpierw pragnienie człowieka

Jeśli zatem Abraham jest prototypem każdego wierzącego, a sposób w jaki Bóg z nim postępuje, mówi o tym, jak Bóg postępuje z każdym człowiekiem, to powołanie jest przede wszystkim obietnicą spełnienia głębokiego pragnienia ludzkiego serca: pragnienia życia spełnionego. To sam Bóg stwarzając człowieka składa w jego sercu pragnienie życia, jest jego Autorem, ale jednocześnie człowiekowi powierza określenie konkretnego kształtu tego życia. Abraham związał je z ojcostwem i potomstwem. Gdy ono pozostaje niespełnione, Bóg wskazuje Abrahamowi warunki jego spełnienia: wyjdź… i idź… Plan jaki Bóg przedstawia sięga o wiele dalej i obejmuje wszystkie ludy ziemi, ale w żaden sposób nie każe Abrahamowi rezygnować z własnego pragnienia. Przeciwnie, obiecuje jego spełnienie. W jaki sposób realizacja planu zbawienia ludzkości i spełnienie pragnienia konkretnego człowieka mogą wzajemnie się uzupełniać pozostaje tajemnicą wielkości Boga. Jedno jest jednak pewne. Nie znając własnego pragnienia, Abraham nie mógłby ani usłyszeć, ani zawierzyć wezwaniu Boga. Rozpoznanie woli Boga względem siebie, rozpoznanie własnego powołania zaczyna się od poznania i określenia własnego pragnienia życia.

Taka sama dynamika jest podstawą każdego biblijnego powołania. Nie zawsze jednak wszystkie elementy są tak samo widoczne. Można podziwiać posłuszeństwo Maryi, której scena powołania krzyżuje dotychczasowe plany zamążpójścia. Trudno jednak zrozumieć jak w tym przypadku Bóg zamierza spełnić pragnienia młodej Panny z Nazaretu. W scenie zwiastowania przeważają bowiem elementy odnoszące się do wielkiego planu zbawienia. Nieco dalej jednak, Maryja podczas wizyty u swej krewnej, której sytuacja wydaje się być przypomnieniem historii Sary, rozpoznaje swoje powołanie jako wpisane w wierność Boga wobec obietnicy danej Abrahamowi i jego potomstwu (Łk 1,46-55). A była to obietnica, spełnienia głębokiego pragnienia życia… W Magnificat Maryi mogli by się z pewnością wpisać uczniowie Jezusa powołani nad brzegiem jeziora Genezaret i celnik Mateusz. Wobec nich Bóg też nie mógł postąpić inaczej niż uczynił to w przypadku Abrahama. Podobnie jest ze św. Pawłem. Choć spotkanie ze Zmartwychwstałym powala go z nóg, choć odtąd zupełnie zmieni się jego postępowanie, Bóg buduje na jego wcześniejszym wielkim pragnieniu gorliwej służby Bogu (Dz 22,3).

Ponowne rozeznawanie powołania – próby kompromisu

Zakładając, mniej lub bardziej świadomie, że Bóg precyzyjnie określa drogę życia każdego człowieka, i że rozeznawanie powołania polega na odgadnięciu planów Boga, w momencie poważniejszego kryzysu, poczucia niespełnionego życia, przychodzi zazwyczaj potrzeba ponownego rozeznawania powołania. Potrzeba skorygowania pierwszych błędnych wyborów. Może to nawet przynieść pewną chwilową ulgę. Poczucie nowej nadziei. Pojawia się jednak pytanie, a co się stanie jak znowu po latach przyjdzie poczucie niespełnionego życia? Czyżby i tym razem nastąpiła pomyłka? Czy znowu Pan Bóg tak utajnił swoje plany, że nie byliśmy w stanie ich odgadnąć?

Jeśli Bogu tak bardzo zależy na wolności człowieka, jedynym słusznym powodem kwestionowania dokonanego wyboru może być brak wolności w momencie jego dokonywania. Kościół w swojej mądrości uznaje za nigdy nie ważne małżeństwa zawarte pod przymusem, święcenia przyjęte bez wolnej woli. Oczywiście wolność człowieka jest niezmiernie delikatną dziedziną. Czasem bardzo trudno udokumentować rzeczywisty brak wolności, czasem bardzo łatwo postulować brak wolności gdy tak naprawdę chodzi o trudność dochowania wierności. Nie są to łatwe kwestie i każdy przypadek musi być rozważany osobno z całą powagą i uczciwością. Jednak także ogólne rozważanie może pomóc uniknąć wielu nieporozumień.

Abrahamowi, temu który pozostaje wzorem dla wszystkich wierzących, też się zdarzył nie jeden kryzys. Mijają lata od czasu gdy zrozumiał, że powinien wyjść z ziemi rodzinnej i powierzyć swe pragnienie Bogu pielgrzymując do nieznanej ziemi. Jednak obietnica potomstwa nie spełnia się. Abraham całkiem logicznie i realistycznie ocenia swoją sytuację i na obietnicę nagrody od Boga tak odpowiada:

O Panie, mój Boże, na cóż mi ona, skoro zbliżam się do kresu mego życia, nie mając potomka; przyszłym zaś spadkobiercą mojej majętności jest Damasceńczyk Eliezer. Ponieważ nie dałeś mi potomka, ten właśnie zrodzony u mnie sługa mój, zostanie moim spadkobiercą (Rdz 15,2-3).

Sfrustrowany długim i bezowocnym oczekiwaniem, Abraham rezygnuje ze swojego pierwszego pragnienia. Zawiera swoisty kompromis pomiędzy pragnieniem a rzeczywistością: spadkobiercą będzie sługa zrodzony w jego domu. Owszem, to nie to samo, co własny syn, ale przynajmniej sługa jest rzeczywisty. Można go zobaczyć, porozmawiać z nim, poczuć się przez niego zrozumianym i pocieszonym. A własny syn pozostaje ciągle pragnieniem, bez nadziei na jakiekolwiek spełnienie. Może to iluzja?
Ale w tej sytuacji Pan Bóg ponawia obietnicę. Nie spełnia jej, tylko ponawia, obiecując Abrahamowi własne dziecko. Tak jakby Bogu bardziej zależało na pierwotnym pragnieniu Abrahama niż jemu samemu. Abraham uwierzył, że Bóg spełni jego głębokie pragnienie i to zostało mu poczytane za sprawiedliwość (Rdz 15,6). Ale oczekiwanie na spełnienie obietnicy znowu stało się długie i nieznośne. Tym razem za podpowiedzią żony, Sary, Abraham znowu rezygnuje ze swego pierwotnego pragnienia, próbując na własną rękę pozyskać potomka z niewolnicą Hagar (Rdz 16,1-4). Wie dobrze, że to nie to samo czego pragnął wyruszając w nieznane na wezwanie Boga. Ale może to były tylko takie jego naiwne oczekiwania? Nie buntuje się przeciw Bogu. To są jego próby odczytania woli Boga na nowo, w rzeczywistości która nieubłaganie zdaje się przeczyć jego pragnieniom, i prosi o błogosławieństwo dla Izmaela, zrodzonego z niewolnicy:

Abraham, upadłszy na twarz, roześmiał się; pomyślał sobie bowiem: «Czyż człowiekowi stuletniemu może się urodzić syn? Albo czy dziewięćdziesięcioletnia Sara może zostać matką?». Rzekł zatem do Boga: «Oby przynajmniej Izmael żył pod Twoją opieką!» (Rdz 17,17-18).

Jednak i tym razem słyszy od Boga obietnicę spełnienia pierwszego pragnienia. Znowu wszystko sprowadza się do trwania w pierwszym zawierzeniu. Pewnie większość prób ponownego rozeznawania powołania nie różni się niczym od kryzysów wiary których doświadczył Abraham. Zamiast wyobrażać sobie, że nastąpiła pomyłka, że nie tędy droga, że może nieopatrznie zrozumiałem czego Bóg ode mnie chciał, potrzeba bardziej przypomnienia (anamnezy) własnego, pierwszego pragnienia. Bo to właśnie na nim zaczęło się budować powołanie. Bo Bóg je potraktował na poważnie i zaangażował się by je spełnić. To nic jeśli nie było do końca dojrzałe i czyste. Cały czas długiego oczekiwania Abrahama nie jest niczym innym jak jednym procesem dojrzewania jego pragnienia. Ale nie zostało ono zawiedzione.

Szukającym drogi

Tym, którzy stojąc przed wyborem drogi życia, zadają sobie pytanie o ich powołanie, którzy szukają woli Boga względem nich, trzeba chyba przede wszystkim powiedzieć by odważnie szukali własnego pragnienia. Wolą Boga na pewno nie jest to by wybrali taką czy inną drogę. Ważne jest to by wybrali w sposób wolny i samodzielny, poważnie i bez lęku, najbardziej płodny i szczęśliwy sposób realizacji ich życia, biorąc pod uwagę to kim są, czego prawdziwie pragną i jak się odnajdują w świecie i Kościele. Ważne jest to, by ich życie odzwierciedlało świętość Ojca, a konkretny kształt ich życia, nie będąc zupełnie zdeterminowanym, musi być owocem ich twórczego i odpowiedzialnego dialogu z Bogiem.

Tym którzy przeżywają kryzysy własnego powołania – pozostawiając na boku przypadki wyborów dokonanych przy wyraźnym braku wolności – warto uświadomić, że ponowne rozeznawanie powołania mające na celu zmianę drogi życia na pewno nie jest postawą wiary. Ponieważ Bóg nie oczekuje od nas odgadywania ukrytych swoich planów wobec naszego życia, w sytuacji kryzysu chodzi raczej o powrót to własnego pierwotnego pragnienia. Bo to na nim zaczęło się budować nasze powołanie. A poczucie frustracji i niespełnienia może być jedynie zaproszeniem do umocnienia zawierzenia Bogu, który na serio traktuje nasze pragnienia.

A tym którzy pogubili się? Warto przypomnieć czyjeś mądre słowa, że Bóg jest tak wielki, nawet z naszych błędów jest w stanie uczynić całkiem sensowne powołanie. Tylko mu trzeba zawierzyć.

* * *

Powołanie zawsze jest związane z wiarą i nie możemy o nim mówić poza jej kontekstem. Mówi się czasem o byciu np. lekarzem „z powołania”, ale jest to bardziej kwestia nazwy. Mamy wtedy na myśli kogoś, kto wkłada w pracę całe serce i nie traktuje swojego zawodu tylko jako sposobu na zarabianie pieniędzy. Samo słowo „powołanie” oddaje to, czym ono jest – jest odpowiedzią „po-wołaniu” Kogoś. Czyli najpierw mamy wołanie Boga, a później odpowiedź człowieka. W tym znaczeniu każdy chrześcijanin jest powołany. Każdego Bóg woła i wzywa.

Oddać życie z miłości

Kiedy Bóg wzywa, to od razu też obdarowuje człowieka czymś szczególnym, aby tym służyć. W chrześcijaństwie najważniejsza jest miłość „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (J 13,35). A miłość wiąże się ze służbą. Każde powołanie jest tak naprawdę zaproszeniem do służby. Nie można mówić o powołaniu, jeśli nie dotyczy służby w Ciele Chrystusa.

Pierwotnym powołaniem człowieka w zamyśle Bożym jest małżeństwo: „Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem” (Rdz 2,24). Żona jest darem dla męża, a mąż jest darem dla żony – darem, który dał ostatecznie Bóg. W małżeństwie realizuje się więc Boży plan wobec stworzenia: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną” (Rdz 1,28). Poprzez małżeństwo tworzy się i buduje też wspólnotę Kościoła.

Powołanie nie jest ofiarą. To jest dar, który dostaję i oddaję, pewna wymiana: „Darmo otrzymaliście – darmo dawajcie” (Mt 10,8). W najwyższym stopniu darem jest całe moje życie. Otrzymałem je w darze, a największą miłością będzie je oddać. W każdym powołaniu chodzi o oddanie życia – innej osobie lub innym osobom, do których Pan mnie posyła. Chodzi o oddanie tego, co Bóg mi daje, ale nie na zasadzie ofiary tylko daru.

W sercu ukryty jest klucz

Kluczem do odkrycia powołania jest serce i wypisane w nim pragnienia. Jeśli więc chcę rozpoznać moje powołanie, potrzebuję wejść w kontakt z własnym sercem. Zdarza się często, że ktoś szuka odpowiedzi na pytanie: jakie jest moje powołanie? – w znakach, w radach innych osób czy we własnych często wyidealizowanych wyobrażeniach. A odpowiedź mogę znaleźć tylko w moim sercu.

Zdarzają się sytuacje, że ludzie boją się wybrać jakąś drogę. W takim razie prawdopodobnie ona nie jest od Boga. W powołaniu nie może być lęku, bo nie można niczego budować na lęku. Pan Bóg nie robi niczego przeciwko mnie. On tak szanuje moją wolność, że zgadza się nawet, abym odwrócił się od Niego i porzucił Jego drogi. A zatem, o ileż bardziej cieszy się z moich dobrych wyborów. Co więcej – On jest u ich źródła. Oznacza to, że źródłem moich dobrych pragnień jest ostatecznie Bóg, a ich odkrycie to odkrycie wołania Boga i Jego woli.

Często źle rozumiemy, czym jest „wola Boża”. To hasło kojarzy się raczej z czymś, co jest zewnętrznie narzucone, co Bóg dla mnie przygotował i co ja muszę odkryć i znaleźć. A jeśli się pomylę, to Bóg może mnie jakoś za to ukarać. Na przykład, jeśli wybiorę małżeństwo, to wszelkie trudności, jakie się pojawią, będą znaczyły, że się pomyliłem i teraz Bóg mnie karze, bo to nie była moja droga. U podstaw takiego myślenia tkwi fałszywy obraz Boga, którego się boję i który nie chce mojego szczęścia.

Być z Jezusem

Bóg przygotował dla mnie najwspanialszą drogę, ale nie polega to na tym, że mam jej szukać, znaleźć i koniecznie się do niej dopasować. Poniekąd to Bóg dostosowuje się do naszego życia. On nam ufa. Jeśli przebacza nam błędy i grzechy, to tym bardziej towarzyszy nam przy dobrych decyzjach i wyborach. On jest cały czas przy nas. To jest istota wcielenia – Bóg stał się jednym z nas. Duch Święty nam towarzyszy, daje światło i prowadzi.

W poszukiwaniu powołania i podejmowaniu decyzji najważniejsza jest relacja z Jezusem. Im bardziej jest zażyła – tym z większą jasnością odkryję, do czego jestem zapraszany. Im większa zażyłość – tym większa jasność. Głos Boga jest bardzo delikatny – On nigdy się nie narzuca, nie przymusza do niczego. Ignacy Loyola w regułach rozeznawania duchów porównuje łagodne działanie ducha dobrego do obrazu kropli wody, która spada na gąbkę. Moja zażyła relacja z Bogiem sprawi, że będę słyszał każde Jego zaproszenie, także to, które dotyczy drogi mojego życia i będę mógł na nie odpowiedzieć.

Aby dokonać dobrego wyboru potrzebna jest wolność. Temu służy I tydzień rekolekcji ignacjańskich, który ma pomóc być wolnym od nieuporządkowanych przywiązań. Potrzebuję być wolny, aby mój wybór był darem. Mogę uczynić dar z siebie, gdy jestem wolny. Inaczej będzie to ofiara. Im serce jest mniej wolne – tym trudniej jest dokonać wyboru zgodnie z tym, co Bóg zapisuje w sercu – w moich najgłębszych pragnieniach. Nie jestem wtedy w stanie pójść za delikatnym głosem Boga w sercu, bo jestem „ciągnięty” na różne strony. Tzw. ignacjańska „obojętność” jest tak naprawdę wolnością, która pozwala dokonać najlepszego wyboru według tego, do czego Bóg zaprasza i powołuje.

Bez słuchania nie ma powołania

Bóg zaprasza na pewną drogę i pozostawia naszym codziennym wyborom realizację po­wołania. Nie od razu musi postawić przede mną męża, żonę czy zakon, do jakiego mam iść. Ja ze swej strony muszę zrobić wszystko, aby powoła­nie zrealizować, jednocześnie ufając we wszystkim Bogu. Jeśli powołanie się nie realizuje, może to być sygnał mojej bierności albo niesłuchania Boga. Obietnica Boga zawsze się spełnia, jeśli idziemy wiernie za Nim. Może się zdarzyć, że Go tak naprawdę nie słuchamy. I Bóg może delikatnie zapraszać kogoś, aby poszedł np. na imprezę, bo tam czeka na niego przyszły mąż lub żona, a ten ktoś przesiaduje w kościele albo zostaje w domu.

Czy możemy się pomylić w wyborze drogi życia? Jeśli słuchamy głosu Boga w naszym sercu – nie. Natomiast możemy podjąć błędne decyzje, gdy idziemy za lękiem, presją innych osób czy okoliczności, kierowani idealizmem (tylko głową), czyli gdy mamy słaby kontakt z własnym sercem.

Potwierdzeniem właściwego wyboru drogi życia jest głęboki pokój serca. O ile słuchanie Boga w sercu jest fundamentem, to pokój jest pieczęcią potwierdzającą.

Tomasz Kot SJ

(opublikowano:8 kwietnia 2015 r.)