Życie samo w sobie rzadko jest łatwe; każdemu z nas przynosi ból, cierpienie psychiczne, które potrafi być nie do zniesienia. Jeśli szukamy sposobu, żeby sobie z nim poradzić, możemy zwrócić się do terapeuty. Dobry terapeuta to człowiek mądry – mądrością wewnętrzną, która ma swoje źródło w doświadczeniu bólu i cierpienia, jakie niesie życie. Takiej mądrości nie da się nabyć w żaden inny sposób. Załóżmy, że udało się nam trafić na mądrego terapeutę. Jak z nim pracować, żeby osiągnąć cel: znaleźć ulgę w cierpieniu? Przede wszystkim musimy sobie uświadomić, dlaczego cierpimy, i zrozumieć, na czym polega powrót do zdrowia.
Otóż chorobą, na którą zapadliśmy, są kłamstwa. Wierzymy w nie i pozwalamy, by rządziły naszym życiem, bo dzięki temu nie odczuwamy bólu. Być może wmówiono nam, że jesteśmy źli i zasłużyliśmy na wszystko, co nas spotkało, a my połknęliśmy to kłamstwo, zamiast przyjąć do wiadomości, że zostaliśmy przez kogoś skrzywdzeni. Może powtarzamy sobie łgarstwa w rodzaju: „wszystko się ułoży”, zamiast zmierzyć się na przykład z faktem, że nasze małżeństwo jest w rozsypce. Aby wrócić do zdrowia, musimy przyjąć prawdę dotyczącą nas samych i naszego funkcjonowania w świecie. Wierzymy w kłamstwa, żeby nie czuć bólu. To ludzka rzecz. Problem polega na tym, że oszukujemy samych siebie zbyt umiejętnie. Terapeuty potrzebujemy po to właśnie, by pomógł nam zmierzyć się z prawdą, przed którą na wszelkie sposoby usiłujemy uciec.
Książka „Kłamstwa, którymi żyjemy” powstała po to, by pomóc w dostrzeżeniu kłamstw, przez które cierpimy, i pokazać, w jaki sposób możemy zmierzyć się z prawdą, aby odzyskać wolność. Przedstawimy w niej, jak przebiega terapia, która prowadzi do zmiany. Terapia to coś więcej niż zwykłe pogaduszki, nie polega też na odfajkowywaniu kolejnych punktów z listy ani na potraktowaniu człowieka jak krzyżówki, którą się po prostu rozwiązuje. Terapia to relacja, którą nawiązujemy z drugim człowiekiem, gdy wspólnie stawiamy sobie za cel zmierzenie się z głęboko ukrytą prawdą o naszym życiu, by wrócić do zdrowia. Najpierw trzeba dokładnie poznać chorobotwórcze kłamstwa, by móc przyjąć i zaakceptować uzdrawiającą prawdę. Dzisiaj, w czasach zorganizowanej opieki zdrowotnej, łatwo jest stracić z oczu to, co powinno być duszą terapii. Kim jesteśmy? Dlaczego cierpimy? Czego szukamy? (…)
Życie potrafi boleć – każdy z nas tego doświadczył. Wszyscy wiemy, jak to jest, kiedy ten ból zalewa nas jak fala. Gdy prawda wydaje się zbyt trudna, by ją znieść, uciekamy od niej w kłamstwa. Robimy to na tyle odruchowo, że nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Kłamiemy, choć nie mieliśmy takiego zamiaru. Może i początkowo kłamstwa ratują nam życie, ale niestety, z czasem okazują się szkodliwe. Sprawiają, że cierpimy coraz bardziej. Zaczynamy więc szukać pomocy, przekonani, że coś jest z nami nie tak. Tymczasem wszystkiemu winne są kłamstwa. Czasem mamy wrażenie, że coś w nas pęka, że załamuje się, rozpada na kawałki. A to pęka pancerz kłamstw, uwalniając uczucia. Przeraża nas to, więc żeby nasze uczucia zagłuszyć, serwujemy sobie kolejną porcję kłamstw. W efekcie czujemy się jeszcze gorzej. A może wrażenie, że coś jest nie tak, to dowód, że nie do końca zdołaliśmy się okłamać? Może powinniśmy wreszcie przestać uciekać, zatrzymać się i zawrócić, by zmierzyć się z tym, co nas przeraża? Kiedy staniemy oko w oko z prawdą o naszym życiu, zrozumiemy, dlaczego cierpimy. Więcej – przekonamy się, że mamy dość sił, żeby sobie z tą prawdą poradzić. (…)
Kiedy uciekamy przed prawdą, zamiast się z nią zmierzyć, cierpienie staje się tak nieznośne, że uznajemy, iż potrzebna nam jest terapia. Trud, jaki niesie życie, moglibyśmy udźwignąć, ale psychiczne cierpienie bywa nie do wytrzymania. Przyczyny mogą być różne – może prysły nasze marzenia, może straciliśmy kogoś kochanego, albo wręcz nadzieję, że ktokolwiek mógłby nas pokochać. Zygmunt Freud w jednym z listów do Carla Gustava Junga powiedział, że psychoterapia jest leczeniem przez miłość. Nic dziwnego, że stwierdzenie to doczekało się niezliczonych interpretacji – jak to mówią, miłość niejedno ma imię. Ale ostatnio wysłuchałem wykładu, podczas którego prelegent ani słowa nie powiedział o miłości. Psychoterapię przedstawiał jako technikę, którą należy umiejętnie zastosować. A co z relacją międzyludzką? Czyżby pacjent stał się przedmiotem, który można dowolnie obrabiać? Nawet w czasach, kiedy ludzkie cierpienie przekłada się na język wzorów chemicznych, sprowadza do chemii mózgu, tłumaczy mylnymi przekonaniami albo kiepskimi genami, serce wciąż dopomina się uwagi. Człowiek to nie kubeł, który można wypełnić pigułkami. To osoba, pragnąca zrozumieć własne życie wewnętrzne, więzi łączące ją z innymi i świat wokół.
Owszem, potrzebujemy pomocy. Ale nie poszukujemy cudownego leku, który sprawi, że zapomnimy o bożym świecie. Chcemy raczej, żeby ktoś trzymał nas za rękę, kiedy stajemy oko w oko z prawdziwym życiem. Aby wrócić do zdrowia, musimy nawiązać relację z drugim człowiekiem, który, tak jak my, zmaga się z życiem, by razem stawić czoła rzeczywistości i temu, co w niej trudne (…). Nikt z nas nie potrafi wyczarować odpowiedzi na każde pytanie. Zarówno pacjent, jak i terapeuta przez cały czas uczą się, jak sobie radzić z problemami, które przynosi życie. (…)
Kiedy ubiegałem się o przyjęcie na staż terapeutyczny, spytano mnie, czy sam byłem kiedyś na terapii.
– Tak – potwierdziłem.
– Z jakiego powodu wziął pan udział w terapii?
– Byłem w rozsypce.
Nie potrzebowałem żadnej specjalnej techniki, ale kogoś, kto byłby przy mnie, wziął za rękę, pomógł zmierzyć się z cierpieniem w moim życiu. Kiedy byłem dzieckiem, zwaliło się na mnie zbyt wiele trudnych doświadczeń, bym mógł sam udźwignąć ich ciężar. Gdy dorosłem, wciąż byłem zagubiony. Cierpiałem, ale nie miałem pojęcia, dlaczego. Potrzebowałem przewodnika, by poprowadził mnie przez ciemną, nieznaną krainę i był ze mną, kiedy pozostawałem sam ze sobą. Dopiero wtedy przestałem trzymać się kurczowo mechanizmów obronnych, które tak bardzo mnie męczyły. Zacząłem dostrzegać w sobie tę mądrość, której szukałem u innych.
Rozpocząłem nową podróż, zwaną psychoterapią – tak w każdym razie wtedy myślałem. Jeśli psychoterapia jest podróżą, dokąd się udajemy? Donikąd. Cała rzecz polega na tym, że właśnie przestajemy pędzić przed siebie. Przestajemy uciekać. Można spędzić całe życie, uciekając od samego siebie, podążając za mrocznym przedmiotem pożądania zwanym uzdrowieniem, oświeceniem albo odnową. A przecież niczego nie musimy szukać, za niczym gonić, bo własne uczucia, gnębiący nas niepokój, kłamstwa, w które chcemy wierzyć, a nawet prawdy, przed którymi usiłujemy uciec – wszystko to nosimy w sobie. (…)
Prawda nie jest rzeczą, którą można komuś dać albo od kogoś dostać. (…) Terapeuta może wskazać prawdę, ale to nie on ma dokonać wglądu, tylko pacjent, w szczerości swojego serca. (…) Zdrowiejemy, gdy skupiamy się na rzeczywistości, która nas otacza. Chorujemy, kiedy trzymamy się kurczowo własnych fantazji. Terapeuta może zrobić tylko jedno – powstrzymać nas przed ucieczką od samych siebie, żebyśmy nie stracili kontaktu z rzeczywistością. Jeśli zdecydujemy się nie uciekać od prawdziwego życia, zaczynamy doświadczać własnych uczuć. Na początku zawsze pojawia się niepokój. Nie powinniśmy się go bać. To dziwne, ale niepokój jest niczym drogowskaz. Zamiast odeń uciekać, trzeba za nim podążyć. Zapuścić się w rejony, które budzą nasz strach. Spenetrować je, zgłębić i poznać.
Terapeuci zawsze powtarzają: „Jeśli przed czymś uciekasz, to przy tym właśnie powinieneś się zatrzymać. Trzeba zmierzyć się z tym, co budzi nasz lęk. Trzeba wreszcie dostrzec to, czego staramy się nie widzieć”. Wolimy tego nie słuchać. Wolimy wieść życie wiecznych uciekinierów, nie zdając sobie sprawy, że uciekamy od własnych uczuć i tego, co je wzbudza. Nie wykorzystujemy okazji, żeby doświadczyć różnicy pomiędzy tym, kim naprawdę jesteśmy, a tym, za kogo staramy się uchodzić.
Jeśli mamy przestać uciekać przed samymi sobą, potrzebujemy kogoś, kto nam pomoże spokojnie usiąść i będzie przy nas, kiedy zwali się na nas ciężar naszych emocji. To, czego w pojedynkę nie bylibyśmy w stanie znieść, okazuje się do wytrzymania, gdy nie jesteśmy sami. Wspólne znoszenie ciężaru prawdy o życiu, o tym, co się dzieje wewnątrz i wokół nas, to coś więcej niż technika. To miłość. (…)
Przed terapeutą nie ma sensu czegokolwiek udawać. On poradzi sobie z naszą szczerością; po to właśnie jest. Przyjmie nas razem z naszymi myślami i uczuciami, i z niepokojem, który nas gnębi. W relacji z terapeutą doświadczymy tego, za czym w głębi serca tęsknimy, choć boimy się przyznać – miłości, która akceptuje nas takimi, jacy jesteśmy. Tak naprawdę nikt z nas nie boi się miłości. Boimy się, że doświadczenie miłości sprawi, iż wspomnienie czasu, kiedy byliśmy jej pozbawieni, okaże się trudne do zniesienia. Świat, jaki dla siebie stworzyliśmy – ten, w którym panuje strach, a my wstydzimy się samych siebie – znika, kiedy spotykamy człowieka gotowego zaakceptować nasze uczucia. (…) Relacja oparta na akceptacji sprawia, że puszczają tamy żalu. Topnieją okowy kłamstwa. Przestajemy wmawiać sobie, że nie zasługujemy na miłość.
– Jon Frederickson, „Kłamstwa, którymi żyjemy”, przeł. M. Nowak, Kraków 2018, s. 3.15-23.31n.
(opublikowano:22 sierpnia 2018 r.)