Kościół nie jest po to, żeby budować swój autorytet, tylko żeby zgodnie z zamysłem Pana Jezusa być miejscem spotkania człowieka z Bogiem. To jest istotne. (…)
Troska o zachowanie lub odbudowanie autorytetu duchowieństwa prowadzić może do tego, by pewne rzeczy ukrywać. Mechanizm jest chyba taki: opinia publiczna jest informowana przez – weźmy to w cudzysłów – „wrogów Kościoła” o pewnych nagannych faktach z życia duchownych. I zakładamy, że te fakty są prawdziwe, że takie skandaliczne zachowania naprawdę miały miejsce. Z drugiej strony mamy przekonanie, że proporcja między liczbą tych zachowań a skalą dobra, którego źródłem jest Kościół, jest odwrotna, niż to twierdzą ci mityczni „wrogowie Kościoła”. No więc „obrońcom Kościoła”, w imię ratowania tego ogromnego dobra, grozi pokusa ukrywania skandali (…)
Istnieje pokusa ukrywania albo pomniejszania tych skandali po to, aby zachować właściwe proporcje, nie wzmacniać wyobrażenia, że cały Kościół to jedno wielkie siedlisko zła. Tak się rodzą mechanizmy kłamstwa, wiążące się często z tym, co potocznie nazywamy zamiataniem pod dywan. Może to przybrać formę takiego prowadzenia debaty o Kościele, aby unikać kłopotliwych tematów, aby skierować zainteresowanie opinii publicznej na inne, bardziej „budujące” tematy z życia Kościoła. Taki „obrońca Kościoła” zaczyna kręcić, lawirować, uciekać się do oskarżania innych itp. – byle uciec od tego, co w Kościele ciemne i gorszące.
Oczywiście, trzeba się bronić przed krzywdzącymi opiniami, bronić także duchownych, jeśli są niesłusznie atakowani, ale to nie może stanowić usprawiedliwienia dla ukrywania tego, co złe i co zasługuje na surową ocenę. Takie obłudne lawirowanie szkodzi każdej instytucji w ten sposób „bronionej”, nie tylko Kościołowi. Ale Kościoła dotyczy w sposób szczególny, bo on ma być miejscem spotkania z Jezusem Chrystusem, Prawdą objawioną człowiekowi dla jego zbawienia. Kłamstwa lub inne sposoby uciekania od kłopotliwych i zawstydzających faktów i zachowań ludzi w Kościele są szczególnie groźnymi aktami niewierności Ewangelii, która jest przesłaniem prawdy i wolności. Głoszenie tej Ewangelii jest naszym zadaniem. Troskę o autorytet biskupów i księży można i trzeba odsunąć na dalszy plan. (…)
Te dwa skandale z Degollado i McCarrickiem (a jest ich przecież więcej) świadczą o tym, że coś złego dzieje się w kurii watykańskiej. Ale obawiam się, że tego typu zachowania, takie odruchy zatajania prawdy, o których mówiliśmy wcześniej, obejmują także niższe kręgi duchowieństwa, również w Polsce. Coraz więcej jest doniesień o ukrywaniu pewnych skandalicznych zachowań przez przełożonych, przez biskupów. (…) Tam, gdzie była wina, gdzie są powody, należy okazać skruchę. Trzeba także zadośćuczynić skrzywdzonym – o tym też nie zapominajmy, bo same przeprosiny jeszcze sprawy nie załatwiają. (…)
Ja bym bardzo chciał, żeby Kościół był mniejszy, uboższy, także w pieniądze. Żeby biskupi już nie mieszkali w swoich pałacach, tylko tak jak w innych krajach mieli mieszkanie, jeździli po mieście na rowerze, nie celebrowali swego biskupstwa. (…) Najpierw się oczyśćmy, spokorniejmy.
Niedawno przypomniano wywiad księdza profesora Josepha Ratzingera z 1969 roku, w którym przewiduje on, że chrześcijaństwo przyszłości to będzie znacznie skromniejsza grupa ludzi oddanych Panu Bogu, a nie tylko takich, którzy wpakują się od razu w politykę i rozmaite społeczne układy. Nie chodzi o to, żeby zatrzymać się na etapie tego małego Kościoła, tylko o to, by Kościół odważnie i pokornie głosił radosną nowinę o zbawieniu w Jezusie Chrystusie, ukazywał najgłębszy sens i cel ludzkiego życia. Wtedy Kościół będzie odczytany w swojej prawdzie i – być może – ludzie zechcą do niego przychodzić. Niekoniecznie tłumnie, ale szczerze, z własnego przekonania. I myślę, że ksiądz profesor Ratzinger miał rację.
– ks. Andrzej Szostek MIC, „Trochę spokorniejemy”, we: „W Drodze” 1/2001
(opublikowano:8 marca 2023 r.)