Problematyczna tożsamość
Marny los czeka człowieka, który utożsamia siebie z własnymi problemami. Skąd bowiem mógłby czerpać motywację do stawienia im czoła, skoro rozwiązanie tych problemów oznacza w jego rozumieniu utratę poczucia własnej tożsamości? Nie potrzeba zbytniej spostrzegawczości, by zauważyć, że bieda naszych czasów nie polega wcale na samotności, braku pieniędzy, pracy czy dóbr, ale przede wszystkim na braku szacunku do samego siebie. Wszystko inne stanowi jedynie tego konsekwencję. Żaden inny gatunek stworzeń żyjących na tym świecie nas ani nie ciemięży, ani nie pozbawia wytworów naszych rąk. Ciemiężymy się za to sami, a przyczyna tego stanu rzeczy tkwi w niczym innym, jak w poczuciu własnej tożsamości, czyli tym, co jako różne od swoich symptomów, pozostaje dla wielu zupełnie niewidoczne.
Pogański etos
Etos, to nic innego jak wzorzec, który kształtuje tożsamość człowieka. Nie ma kultury bez etosu – czy to wyrażonego implicite czy explicite, do którego zmierzają ludzie. Obecny czas określamy jako erę chrześcijańską, dzieląc go na lata przed i po przyjściu Chrystusa, choć w praktyce powszechne mechanizmy władzy wciąż opierają się na pogańskim sposobie myślenia, nastawionym na kult bałwanów (czyli idoli), zmysłowości (seks, dodatki smakowe, moda) i magii (marketing, reklama). Oczywiście przez lata zmienia się „design” i zmieniają się „trendy”, ale ogólna zasada pozostaje w gruncie rzeczy od wieków taka sama.
Nóż w ręce oseska
Nie uważam oczywiście zdobyczy cywilizacji za coś z gruntu złego i nie proponuję powrotu do przeszłości – wręcz przeciwnie. Uważam, że powinniśmy się z przeszłości pogańskiej wydostać, a nie wciąż do niej powracać. Pozwoli nam to korzystać z tych zdobyczy dla własnego pożytku, a nie szkody. Bo o ile poganin z maczugą nie stanowi zbyt wielkiego zagrożenia dla świata, tak posiadając wyrzutnię rakietową czy fabrykę filmów pornograficznych, ma moc siania zniszczenia i zgorszenia na masową skalę, stanowiąc tym samym zagrożenie zarówno dla samego siebie, jak i dla innych współmieszkańców naszego globu, ze swoimi dziećmi i wnukami włącznie. Nie oznacza to, że kogoś takiego należy się pozbyć z życia społecznego, ale raczej, że należy wychować na tyle, by nabył poczucie odpowiedzialności i zdolność współżycia z innymi ludźmi w zglobalizowanym świecie. Takiego poganina ma w sobie każdy z nas.
Podobnie jak małemu dziecku nie pozwalamy bawić się ostrą maczetą, tak i komuś, kto np. nie widzi nic zdrożnego we wszeteczeństwie, nie należy powierzać spraw dotyczących ogółu i mających wpływ na losy rodziny, narodu czy świata. Sprawa komplikuje się w sytuacji, gdy np. dzieci demokratycznie przegłosowują rodziców i same przyznają sobie prawo do zabawy maczetami. Właśnie dlatego chrześcijańska Europa odrzuciła tak relatywistycznie rozumianą demokrację, opierając swe fundamenty na wierze i tradycji.
Fundament kultury
Rozpad kultury nie zaczyna się wcale odgórnie, ale u swych fundamentów, a zatem od rodziny. Polska nawet pozostając pod zaborami i nie istniejąc na mapie, wciąż żyła właśnie dzięki temu, że nawet w najtrudniejszych chwilach pamiętaliśmy o swojej tożsamości, nie dając się tak łatwo przekabacić. Od czasów Mieszka I ustrój naszego kraju zmieniał się wielokrotnie, ale wiara pozostała wciąż ta sama. Tożsamość naszego kraju nie ma zatem nic wspólnego z jakimś konkretnym ustrojem czy zbiorem praw. Nie ma ona także nic wspólnego z jakaś konkretną grupą etniczną, skoro na terenach kraju przed jego chrztem i zjednoczeniem, takich grup znajdowało się wiele. To, co stanowi o tożsamości Polski, to właśnie chrześcijaństwo, które spoiło rozproszone plemiona pod jednym sztandarem w jeden naród. Innej tożsamości Polska nie posiada, o czym dobrze wie każdy, kto zna choć odrobinę historii. Odrzucenie wiary jako elementu konstytutywnego, a zatem próba ścięcia tego pnia, z którego wyrastają gałęzie zapewniające schronienie także ludziom różnych mniejszości (wyznaniowych, etnicznych, kulturowych itd.) sprawi, że ostatecznie runie całe drzewo – przygniatając przy tym także dziarsko poruszających piłami drwali, którzy na nim siedzą.
Godność kobiety
Najstraszniejsze zjawisko jakie można dzisiaj zaobserwować, to zepsucie tego, co najcenniejsze, najbardziej wrażliwe, kruche i najbardziej na zepsucie podatne zaraz obok dzieci, czyli kobiet. Nie można zrzucać na nie w pełni odpowiedzialności za ten stan rzeczy, bo nie chodzi o to, by stawały się coraz bardziej zimne, zatwardziałe i butne, doprowadzając do rozwinięcia męskich cech i zatarcia granic płci. Jeśli ktoś równość praw rozumie jako ich identyczność, oddzielając podjęcie prawa od pojęcia obowiązku, winien sięgnąć do badań antropologicznych i etnologicznych, aby lepiej zrozumieć znaczenie płci, instytucji rodziny i podziału obowiązków we wspólnocie.
Wrażliwość nie musi jednak wiązać się z całkowitą naiwnością i wielu nieprzyjemnych sytuacji w życiu zarówno kobieta i mężczyzna mogą uniknąć trzymając się bezwzględnie prostego, odwiecznego kodeksu życia, czyli dziesięciu przykazań – ze szczególnym podkreśleniem przykazania szóstego. Trudno bowiem znaleźć mężczyznę marzącego o kobiecie, którą wszyscy jego koledzy traktowali jak manekin do zaspokajania biologicznych żądz, choć paradoksalnie wielu o takim podejściu nie widzi nic złego w wykorzystywaniu kobiet w takim właśnie celu, z góry zakładając ich tymczasową rolę w swoim życiu. Pomysł, by ulegać mężczyźnie stawiającemu ultimatum na zasadzie – seks albo odchodzę, wydaje się skrajnie absurdalny i jego konsekwencje dosyć łatwo przewidzieć, podobnie jak i prawdziwe intencje owego mężczyzny.
Drogę do zguby otwiera jednak przede wszystkim przyzwolenie na jawne okazywanie brak szacunku. Nietaktowne zwracanie się do kobiety, podobnie jak przeklinanie w jej obecności, ignorowanie jej potrzeb (przy zaznaczeniu różnic między potrzebą a zachcianką) czy poufałe zachowanie, odziera ją z godności. Obojętność nie oznacza w takim przypadku postawy neutralnej, ale przyzwolenie, które w konsekwencji doprowadzi do eskalacji negatywnych zachowań. Pamiętamy, że tak jak dzisiaj mężczyzna traktuje kobietę, tak jutro ktoś potraktuje jego córkę. I tak jak kobieta traktuje dzisiaj mężczyznę, tak ktoś potraktuje jej syna. Podkreślę tylko, że nie chodzi tutaj o konieczność zdystansowania się od siebie, ale raczej o konieczność zdystansowania się od własnych pokus, a to ogromna różnica. Wzajemny szacunek zbliża ludzi do siebie, a nie oddala.
Miłość
Źródło omawianego problemu jak, już wspomniałem na początku, nie tyle tkwi w poszczególnych zachowaniach, co w ogólnych postawach, które wypływają bezpośrednio z braku poczucia własnej tożsamości i jednocześnie utraty wiary w prawdziwą miłość. Wiele osób utożsamia dzisiaj to pojęcie z przelotnymi uczuciami. Tymczasem miłość nie oznacza zapatrzenia w siebie, zmysłowej przyjemności ani instrumentalnego podejścia do wzajemnych relacji, opartego o realizację egoistycznych pragnień, ale postawę bezinteresownego oddania, która płynie ze świadomego wysiłku woli. Nie da się miłości zdobyć – można jedynie kogoś nią obdarzać i z drugiej strony, przygotować się na otrzymanie jej w darze. Miłość rozkwita jedynie w miejscu gotowym na jej godne przyjęcie. Nie gości się rycerza w oborze ani księżniczki w wychodku, dlatego ten, w którym zrodziła się tęsknota za księżniczką, musi zbudować w sobie warowną twierdzę, a ta, w której zrodziła się tęsknota za rycerzem – komnatę w wysokiej wieży. Każdy winien rozwijać w sobie tylko te przymioty, które miłość jakiej oczekuje wypełni, odrzucając to, co może zwieść na manowce. Trudno oczekiwać duchowego spełnienia od kogoś, kto dba o swoją powierzchowność bardziej niż o porządek życia wewnętrznego.
Królewskie kapłaństwo
Człowiek działa zgodnie z tym jak postrzega siebie samego. Jeśli widzi w sobie jedynie popędliwe zwierzę, wtedy zwierzęce popędy uzna za normę w postępowaniu. Jeśli okrzyknie się bogiem, wtedy zacznie przypisywać sobie prawa autorskie do wszystkiego co istnieje, a ludzi traktować jak swoją własność. Jeśli uzna się za niewolnika – czy to innych ludzi, czy swoich nałogów i ułomności, wtedy odetnie sobie drogę do wyzwolenia i wolności. Zupełnie inaczej działa w świecie ktoś, kto widzi w sobie dziecko Boga Ojca Wszechmogącego, stworzyciela nieba i ziemi, oraz wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych – ktoś, kto wyrazu absolutnej miłości doszukuje się w ofierze Chrystusa, a nie w próżnej, krótkotrwałej przyjemności czy pustych wytworach własnej wyobraźni.
Nie uwolnimy się od patologii, które rodzą się w naszej kulturze, jeśli nie uznamy w swoim życiu ostatecznego celu, który je przezwycięża. Dobre życie wspólnotowe, oparte na szacunku i miłości, wiąże się ściśle z życiem duchowym, czyli kapłaństwem. Pojęcie kapłaństwa nie odnosi się tylko do osób konsekrowanych, ale do wszystkich wierzących w porządek rzeczy pochodzący od Boga. Każdy chrześcijanin zachowujący wierność, pozostaje kapłanem swojej wiary – orędownikiem nadziei i miłości. Kapłański wymiar ma wtedy zarówno życie konsekrowane, życie małżeńskie, jak i życie pustelnicze. Kapłaństwo nie oznacza przecież jedynie funkcji sprawowanej w świątyni. Wymiar kapłański, który polega na celebracji życia i oddawaniu chwały Stwórcy, winny mieć wszystkie działania człowieka w świecie – od pieczenia chleba, po stawianie cegieł. Dzień naszego chrztu, to przecież dzień w którym zostaliśmy namaszczeni i otrzymaliśmy posłanie. Nie wolno nam nigdy o tym zapominać, bo „prawdy” wewnętrznie skłóconej, którą uznajemy jedynie od czasu do czasu, nie można nazywać prawdą.
O ile świat nigdy nie stawia przed nami prostych sytuacji i prędzej czy później na pewno upadniemy, tak mimo wszystko powinniśmy nieustannie utrzymywać w sobie żarliwe pragnienie, by nie zdradzać własnego sumienia nawet w drobnostkach i z każdego upadku zawsze się podnosić. To bardzo wąska, choć jedyna droga, która prowadzi do wiecznie odradzającej się przyszłości. Obyśmy nigdy z tej drogi nie zboczyli i zawsze pamiętali kim jesteśmy. Tak nam dopomóż Bóg.
Adam Mateusz Brożyński, 13 sierpnia 2013 r.
(opublikowano:13 sierpnia 2013 r.)