Ład wiary

·moje przemyślenia ·

http://www.youtube.com/watch?v=AvJTg0Wd4Hw

Przez wieki mędrcy i mistycy zastanawiali się nad źródłem ludzkiego nieszczęścia. Ogromna ilość cierpienia nie pochodzi bowiem z konieczności natury, ale stanowi skutek działań naszych rąk, które ostatecznie obróciły się przeciwko nam. Już u początków refleksji filozoficznej towarzyszyło człowiekowi przeświadczenie o omylności własnego osądu – zarówno jeśli chodzi o poznanie intelektualne, jak i o poznanie zmysłowe. Innymi słowy – zarówno to, co widzimy, jak i to, co myślimy, może nas nieświadomie poprowadzić do zguby.

Przyjmując taki stan rzeczy, człowiek postanowił przyjrzeć się bliżej swoim działaniom, myślom i sposobowi postrzegania świata, wytwarzając rozliczne nauki, teorie i filozofie. Same z siebie nie posiadają one jednak żadnej wartości. Wartość zyskują dopiero wnioski z nich płynące, które możemy przełożyć na własne życie. Jeden z takich dosyć oczywistych wniosków głosi, że aby wieść pokojowe, uporządkowane i stabilne życie, należy je uporządkować tak, aby nie kierował nim czysty przypadek.

Wszelki rodzaj porządku zaprowadzany przez człowieka w świecie stanowi odbicie wewnętrznego porządku tegoż człowieka, oraz ludzi z którymi współpracuje wiodąc życie wspólnotowe. Jeśli zatem jego życie uczuciowe, intelektualne i duchowe nie zostanie we właściwy sposób uporządkowane, trudno spodziewać się jakiegokolwiek porządku w innych wymiarach życia, np. rodzinnym, narodowym czy globalnym. Przyjęcie takiego porządku wymaga jednak dobrej woli i wiary w potrzebę jego zachowywania, a zatem poczucia odpowiedzialności.

Ludzkie dążenia religijne opierały się zawsze na pytaniu: „Jak żyć?”. Od niepamiętnych czasów nie tylko prowadziliśmy rozważania na ten temat, ale podejmowaliśmy nie do końca przemyślane próby odnalezienia praktycznych rozwiązań. Niejednokrotnie to, co w pierwszej chwili zdawało się szaleństwem, okazywało się dla nas zbawienne. Odkryliśmy bowiem, że ważny krok w poszukiwaniu prawdy stanowi przekraczanie i przezwyciężanie samego siebie. Do takich szaleństw zaliczyć można np. wyrzekanie się własnej przyjemności dla dobra innych czy pomoc tym, od których nie możemy nic w zamian otrzymać.

Do pewnego momentu, wszystkie te odkrycia stanowiły zbiór niepowiązanych ze sobą w całość prawd – przemyśleń, przykazań i napomnień. Często miały one charakter czysto instrumentalny, przybierając formę czegoś, co dzisiaj nazywamy polityką. Innym razem miały charakter subiektywnego doświadczenia nielicznych, którzy nie potrafili przekazać swojej wiedzy innym. A jeszcze innym razem stanowiły mieszankę jednego i drugiego. Wiele z takich dróg życia polegało na swego rodzaju zredukowaniu człowieka i dążeniach np. do całkowitego wyzbycia się uczuć. Inne z kolei głosiły potrzebę ich całkowicie swobodnej ekspresji.

Ogromna zmiana przychodzi dopiero wraz z Chrystusem. Pozornie chrześcijaństwo wydaje się jedną z wielu innych religii i filozofii życia, jednak różni się ono z samej swej istoty, wprowadzając pojęcie wiary jako cnoty teologalnej i życia w łasce uświęcającej. Nie chodzi bowiem tylko o kolejny zestaw pouczeń i mądrości, czy rodzaj dyscypliny, ale o otwarcie się na zupełnie nową rzeczywistość, na nowe życie i nowego człowieka. Oczywiście da się tutaj dostrzec elementy, które zawierają także inne tradycje religijne, choć wydaje się to dosyć oczywiste w obliczu twierdzenia o pełni objawienia Bożej prawdy. Kościół doskonale zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że inne religie zawierają jakieś zalążki Bożej prawdy i nie uważa ich za z gruntu fałszywe, ale za niepełne, tzn. takie, które część prawdy pomijają, czy też zawierają pewne błędy.

Pomijając kwestie doktrynalne i czysto teologiczne, zastanówmy się jednak nad znaczeniem samej wiary chrześcijańskiej w kontekście porządku życia wewnętrznego człowieka. Nie polega ona bowiem tylko na posiadaniu jakiegoś przeświadczenia, np. „wierzę w Boga”. Wiara oznacza coś więcej niż przeświadczenie, gdyż cechuje ją pewność i stanowi ona fundament życia, a nie dodatek do niego i nadaje mu sens.

Wiara zaprowadza porządek w życiu wewnętrznym człowieka nie poprzez deformowanie go, ale poprzez właściwe ukierunkowanie tego, co się w nim znajduje. Jej rdzeń stanowi dostrzeganie pełni prawdy i stąd tak wielki nacisk na rachunek sumienia i przyznanie się do winy, a zatem na dostrzeganie potrzeby dokonania w sobie zmiany. Nauka dostrzegania własnych wad nie sprawia bynajmniej, że z czasem zaczniemy widzieć ich coraz mniej – wręcz przeciwnie. Nie chodzi jednak tylko o to, by czuć do siebie coraz większą odrazę, a raczej aby dostrzec przestrzeń wymagającą uporządkowania. Dlatego też wiara łączy się z nadzieją na lepsze i miłością, bez której trudno o wyrozumiałość, przebaczenie i siłę do prowadzenia wewnętrznej walki.

Wiara nie redukuje też ludzkich uczuć i emocji, ale je uszlachetnia. Trudno twierdzić bowiem, że same w sobie stanowią one źródło zła. Zło wypływa jedynie z ich niewłaściwego ukierunkowania, a zatem z braku kontroli nad nimi. Uszlachetnienie uczuć polega na korzystaniu z nich adekwatnie do sytuacji tak, aby nie gasło nad nimi światło mądrości. Przychodzi właściwy czas zarówno na to, by się radować, jak i na to, by się gniewać, lecz ważne by mieć kontrolę zarówno nad radością, jak i nad gniewem, by nie stać się ich niewolnikiem. Trudno bowiem nazwać pełnią człowieczeństwa całkowite wyzbycie się tego, co uważa się za jego integralną część.

Dzięki wierze to, co do tej pory szkodziło nam i innym, może stać się narzędziem do czynienia dobra. Np. ktoś, kto do tej pory używał noża do zastraszania i krzywdzenia ludzi, opanowując do perfekcji posługiwanie się nim, nie musi całkowicie wyrzekać się jego używania. Zamiast tego, może przygotowywać nim posiłki czy rzeźbić w drewnie. W ten sposób pewne umiejętności, które nabył by czynić zło, zaczyna uszlachetniać, wykorzystując je do pomnażania dobra. Oczywiście potrzeba tutaj zachowania pewnej dyscypliny, jednak polega ona na utrzymywaniu porządku, który pozwoli ostatecznie na pełnię ludzkiego wyrazu w świecie, a nie ma nic radośniejszego w życiu niż móc w pełni siebie w nim wyrazić.

Pełnia wyrazu domaga się jednak celu ostatecznego, któremu podporządkowujemy cele cząstkowe w naszym życiu. Taki cel, leżący poza doczesnością można odnaleźć jedynie w jej Stwórcy. Dlatego też wiara nie stanowi jedynie przekonania o konieczności przestrzegania określonych praw. Polega ona na osobowej relacji z Żywym Bogiem, z której prawa te po prostu wynikają. Doskonałą analogię stanowi tutaj rodzina. Dobrego syna nie cechuje jedynie intelektualna znajomość zasad jakimi kieruje się ojciec, ale umiejętność dostrzegania jego woli w każdej sytuacji i kierowania się nią. To także umiejętność przewidywania, współodczuwania i trwania w postawie miłości. Taką relację uzyskujemy poprzez pośrednictwo Syna w dziele zbawienia, którego Bóg posłał na świat i który stanowi w sobie wyraz dwóch natur – pełni człowieczeństwa oraz pełni bóstwa. Takiej żywej relacji, która otwiera człowieka na rzeczywistość nadprzyrodzoną, nie odnajdziemy w żadnej innej religii ani filozofii.

Kościół od samego początku podkreśla przyrodzoną godność człowieka, a prawdy wiary opierają się na potrzebie stawania w jej obronie. Godne życie, to przede wszystkim życie oparte na prawdzie i wolności. Wolność należy tutaj rozumieć, jako głęboką wiarę w możliwość wyboru dobra i odrzucenie postawy, która wychodzi z założenia, że świadome czynienie zła przez człowieka stanowi konieczność. Dlatego też chrześcijanin kieruje się w życiu nadzieją i nigdy się nie poddaje, bo wierzy w prawdę o wolności.

Wszyscy cenimy szczerość, bo tylko na niej można budować zaufanie, bez którego trudno o miłość i życie wspólnotowe. Często jednak boimy się jej, z obawy przed konsekwencjami. Zapominamy jednak, że jedynie ktoś, kto ma nieczyste sumienie, odczuwa na sobie przymus kłamstwa z obawy przed karą. W ten sposób, grzech nas niewoli i nie pozwala nam żyć w prawdzie. Nie wyrwiemy się jednak z tej niewoli od prawdy uciekając. Dopiero podjęcie ryzyka i wiara w zbawczą moc prawdy, pomimo świadomości własnej grzeszności, może poprowadzić nas do wolności. Po to właśnie Bóg zesłał Swojego Syna, by dał świadectwo tej prawdzie. Obdarzył nas miłością do takiego stopnia, że oddał za nas swoje życie, aby wyrwać nas z jarzma niewoli. Bez wyjścia z ukrycia przed Tym, który i tak wszystko o nas wie, a przy tym bez szczerego, dobrowolnego przyznania się przed Nim do winy, pozostajemy w wiecznych ciemnościach, w których zamykamy się coraz głębiej bojąc się skoczyć w przepaść prawdy, w obawie przed karą. Tymczasem Bóg jest nie tylko Bogiem sprawiedliwym, ale także miłosiernym i nie musimy się lękać z Jego strony odrzucenia, które tak często spotyka nas ze strony ludzi.

Dobremu Ojcu nie zależy na tym, by Jego dzieci stały się Jego niewolnikami. Nie oznacza to bynajmniej, że zachowuje wobec nich obojętność – taka postawa nie przyniosłaby właściwego skutku. Czując się za nie odpowiedzialny pragnie je wychowywać wiedząc, że ani zupełny brak dyscypliny, ani zupełny brak wolności do niczego dobrego nie prowadzą. Stara się je kształtować jak rzeźbiarz – nie działając wbrew glinie czy kamieniowi, ale wydobywając z nich piękno. Przestaje jednak mieć wpływ na swoje dzieci, gdy od niego uciekną i zaczną się przed nim ukrywać – czy to w sensie dosłownym, czy metaforycznym, np. gdy zaczynają Go okłamywać i udawać tylko, że Go słuchają. Nie może jednak uczynić z nich niewolników, gdyż jeśli same mu nie zaufają, wszystko zamieni się jedynie w pozór. Życie w prawdzie wiąże się z ryzykiem utraty. Nie oznacza to jednak, że Ojciec, który utracił dziecko, przestaje je kochać i że nie pragnie jego powrotu, skoro traktuje je jak cząstkę samego Siebie.

Porządek, jaki zaprowadza w człowieku i w świecie wiara, nie wypływa z jakiegoś ludzkiego planu, a zatem z ludzkich myśli, które nie mają możliwości objęcia wszystkiego i z konieczności muszą redukować rzeczywistość. Porządek wiary wypływa z relacji osobowej – z postawy opartej na miłości i zaufaniu, które nie nakazują człowiekowi wyzbywać się uczuć i pragnień, ale je właściwie uporządkować. Konstytuuje zatem powszechną hierarchię wartości. Podobnie jak kwiat musi obrać właściwą drogę wzrostu i otrzymywać odpowiednią ilość składników odżywczych, by rozwinąć w pełni swoją naturę, tak i my, aby osiągnąć pełnię człowieczeństwa, musimy wzrastać we właściwym kierunku, pozostając pod właściwą opieką. Odrzucenie tej prawdy i przeświadczenie o całkowitej samowystarczalności prowadzi w konsekwencji do odcięcia pępowiny, bez której grozi nam nie tylko ryzyko śmierci, ale i ryzyko niebycia – schowania się w kryjówce i ucieczki od tego prawdziwego Życia, któremu czas nie wyznacza granic.

Adam Mateusz Brożyński, 12 sierpnia 2013 r.

(opublikowano:12 sierpnia 2013 r.)