(…) Nowe te poglądy, o których mowa, polegają mniej więcej na tym, że, dla łatwiejszego pociągnięcia innowierców do uznania prawdy katolickiej, należałoby Kościołowi bardziej się zbliżyć do ludzkości doszłej do pełnej już dojrzałości i, pozbywszy się dawnej surowości, stać się wyrozumiałym dla aspiracji i poglądów współczesnych ludów. Wielu sądzi, że to się winno stosować nie tylko do karności do życia, lecz także i do nauczań wchodzących w skład skarbu wiary. Sądzą bowiem, że byłoby na dobre, w celu pociągnięcia opornych zamilczeć o niektórych prawdach jakoby mniejszej wagi, a przynajmniej na tyle je uszczuplić, żeby nie zachowały znaczenia, jakie im stale Kościół przypisywał.
Nie trzeba długich rozpraw, kochany Nasz Synu, aby wykazać, na ile to pojęcie jest potępienia godne; wystarczy przypomnieć podstawy i początek nauki, którą nam Kościół podaje. A więc Sobór Watykański co do tego tak się wyraża: „Nauka wiary, którą Bóg objawił, nie jest podana rozumowi ludzkiemu do dalszego jej rozwinięcia, jak to się dzieje z poglądami filozoficznymi, lecz jako skarb Boży powierzony Oblubienicy Chrystusa do wiernego strzeżenia i nieomylnego wykładania… A pojmowanie świętych dogmatów należy zachować takim, jakim je raz postanowił Święta Matka Kościół, i nigdy od tego rozumienia nie odstępować pod pozorem głębszego zrozumienia”.
Nie trzeba też sądzić, że wolne jest od winy owo przemilczenie, które radzą zastosować do niektórych zasad nauki katolickiej, aby je zakryć cieniem zapomnienia. Autorem wszystkich prawd, wchodzących w skład nauki chrześcijańskiej, jest „jednorodzony Syn, który jest na łonie Ojcowskim” (J 1, 18). A że prawdy te stosują się do wszystkich wieków i do wszystkich ludów, wynika to ze słów wypowiedzianych przez samego Chrystusa do apostołów: „Idąc tedy nauczajcie wszystkie narody… nauczając je chować wszystko, cokolwiek wam przykazałem. A oto ja jestem z wami po wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 19 i nast.). Przeto ten sam Sobór Watykański powiada: „Wiarą Boską i katolicką trzeba wierzyć w to wszystko, co się zawiera w słowie Bożym pisanym lub przepowiadanym, i co Kościół, jako objawione przez Boga, do wierzenia podaje, czy to przez uroczyste określenie, czy to przez zwyczajne powszechne nauczanie”. Niech więc nikt się nie kusi, z jakiej bądź racji, coś zamilczeć albo ująć z nauki przez Boga podanej, kto by to uczynił, raczej by chciał katolików rozłączyć z Kościołem zamiast rozłączonych do Kościoła pociągnąć. Niech więc wrócą do Kościoła, niczego bardziej nie pragniemy, wszyscy, którzy błądzą w dali od Owczarni Chrystusa, lecz nie inną drogą, niż tą, którą im sam Chrystus wskazał.
Co zaś do karności życia katolików, nie jest ona tej natury, by odrzucała wszelkie miarkowanie stosownie do rozmaitości czasu i miejsca. Kościół otrzymał od Założyciela swego duch łaskawości i miłosierdzia, dlatego też, od początku swego istnienia, chętnie czyni on to, co mówił o sobie apostoł Paweł: „Wszystkim stałem się wszystko, abym zbawił” (1 Kor 9, 22). Dzieje wieków ubiegłych świadczą, że ta Stolica Apostolska, której powierzono nie tylko urząd nauczania, lecz i rządzenia całego Kościoła, trwała zawsze „w tym samym dogmacie, w tym samym pojmowaniu i w tej samej formule”; co zaś do karności życia, zarządzała zawsze tak, aby, nie naruszając prawa Boskiego, uwzględnić obyczaje i zapatrywania się tak różnych narodów, które obejmuje. Któż mógłby wątpić, że i obecnie uczyniłaby tak samo, gdyby tego wymagało dobro dusz? Lecz to się dziać nie może według widzimisię ludzi prywatnych, pozorem dobra łatwo uwieść się mogących, lecz stosownie do sądu, jaki Kościół poweźmie (…)
Kwestia, którą traktujemy, kochany Nasz Synu, kryje większe niebezpieczeństwo i jest bardziej szkodliwa dla nauki i karności katolickiej. Stronnicy bowiem nowinek sądzą, że należy wprowadzić do Kościoła pewną swobodę, polegającą na tym, że po ograniczeniu praw i czujności władzy, wolno by było każdemu z wiernych działać swobodniej, zgodnie z własnym swoim zapatrywaniem. Powiadają mianowicie, że należy wprowadzić swobodę na wzór tej, na jakiej polegają nowoczesne urządzenia cywilne, prawie we wszystkich państwach. (…) Powiadają, że Pontyfikat Rzymski, po otrzymaniu uroczystego wyroku nieomylności w nauczaniu, wydanego na Soborze Watykańskim, nie potrzebuje niczego więcej; a więc, jako zupełnie zabezpieczony, może dać każdemu większe pole do myślenia i postępowania.
Dziwny zaiste sposób rozumowania: jedyny wniosek, jaki można wyciągnąć z faktu nieomylności Kościoła jest ten, że nikt nie powinien od niego odstąpić, owszem każdy winien dać się rządzić i kierować przez Kościół, aby tym łatwiej uchronić się od błędów własnego sądu. (…)
Prawie wszędzie pomieszanie samowoli z wolnością, popęd do mówienia i omawiania wszystkiego, możność sądzenia o wszystkim i łatwość głoszenia drukiem wszelkich poglądów, zalewają umysły takim mrokiem, że dzisiaj właśnie, bardziej niż dawniej, korzyść jest i potrzeba uciekania się do urzędu nauczającego, celem ustrzeżenia od błędu sumienia i postępowania. Dalecy jesteśmy od myśli odrzucania wszystkiego co wydał umysł współczesny; owszem chętnie pochwalamy wszystko, cokolwiek dąży do wykrycia prawdy wiedzy, do polepszenia dobrobytu społecznego. Lecz wszystko to, pod karą utraty prawdziwej pożyteczności, nie powinno powstawać i rozwijać się wbrew powadze i nauce Kościoła.
Rozpatrzmy teraz, jakie z już przytoczonych wypadają wnioski i przekonamy się, że jeżeli intencja głosicieli, jak sądzimy, była dobra, to niemniej rzecz sama w sobie okazuje się na pewno podejrzaną. Przede wszystkim ci, którzy chcą dążyć do zdobycia chrześcijańskiej doskonałości, odrzucają wszelkie przewodnictwo zewnętrzne, jako zbyteczne, a nawet mniej pożyteczne; utrzymują, że obecnie, bardziej niż w czasach ubiegłych, Duch Święty rozlewa w duszach dary swoje obficiej i pełniej, i bez żadnych pośredników, naucza i działa w nich, mocą jakiegoś tajemniczego instynktu. Jest to niemałe zuchwalstwo chcieć mierzyć stopień, w jakim Bóg ma się komunikować ludziom; to bowiem zależy jedynie od Jego woli, i On sam jest dowolnym szafarzem swych darów. „Duch kędy chce tchnie” (J 3, 8). „Każdemu z nas dana jest łaska według miary daru Chrystusowego” (Ef 4, 7).
Rozważając dzieje apostołów, wiarę pierwotnego Kościoła, walki i katusze bohaterskich męczenników, płodność ubiegłych wieków w mężów tak wysokiej świętości; a porównując to z czasem obecnym, kto by śmiał twierdzić, że w owych właśnie czasach Duch Święty mniej łask wylewał na ludzi, niż w czasach obecnych? Lecz to pomijając, nikt nie przeczy, że Duch Święty tajemniczym wpływem działa w duszach sprawiedliwych i podnieca je za pomocą natchnienia i zachęty; bez tego żadne wpływy zewnętrzne, żadna pomoc, żadna nauka nic by nie zdziałały. „Kto by utrzymywał, że może dostąpić zbawiennego skutku z opowiadania Ewangelii, bez oświecenia Ducha Świętego, który daje każdemu słodycz w poznaniu prawdy i wierzeniu w nią, jest zarażony duchem herezji” . Doświadczenie jednak poucza, że te natchnienia i zachęty Ducha Świętego najczęściej następują za pomocą przygotowania przez nauczanie zewnętrzne. W tym sensie mówi św. Augustyn: „Rodzenie dobrego owocu sprawuje i ten, co podlewa drzewo i uprawia za pomocą środków zewnętrznych, i ten, co daje wzrost drzewu działając wewnętrznie”.
To się zgadza z ogólnym prawem Opatrzności Boskiej, które stanowi, że ludzie przez ludzi są zbawieni; a tych, których Bóg powołał do wyższego stopnia świętości, prowadzi znowu przez ludzi, byśmy, jak powiada św. Chryzostom: „nauczani byli od Boga przez ludzi”. Pouczający tego przykład mamy w samym zaraniu Kościoła: chociaż „Szaweł, parskając jeszcze groźbami i morderstwem”, słyszał głos samego Chrystusa, i pytał Jego: „Panie, co chcesz abym uczynił?”. Posłał go Pan jednak do Damaszku do Ananiasza: „wejdź do miasta, a tam powiedzą co będziesz miał czynić” (Dz 9, 6). Należy nadto zważyć, że ci, co szukają większej doskonałości, wstępując na drogę nieznaną większości, są bardziej narażeni na zbłądzenie, a tym samym bardziej niż inni potrzebują przewodnika i mistrza. Taki sposób postępowania zawsze praktykował się w Kościele; tę zasadę głosili jednomyślnie wszyscy, którzy w ciągu wieków ubiegłych odznaczali się mądrością i świętością; ci zaś, co jej nie uznają, zuchwale narażają się na niebezpieczeństwo.
Zastanawiając się poważniej nad tą kwestią, nie można dostrzec do czego ma doprowadzić owo obfitsze wylanie się Ducha Świętego, które tak bardzo wynoszą nowatorzy, po usunięciu wszelkiej interwencji zewnętrznej przewodników. Bez wątpienia pomoc Ducha Świętego jest bezwarunkowo potrzebna do praktykowania cnót, lecz zwolennicy nowinek niepomiernie wynoszą cnoty naturalne, jak gdyby one bardziej odpowiadały obyczajom i potrzebom czasów obecnych, i jakoby było pożyteczniej je posiadać, bo czynią człowieka zdolniejszym do działalności energicznej.
Trudno pojąć, jak ludzie przejęci duchem chrześcijańskim, mogą przekładać cnoty naturalne nad cnoty nadprzyrodzone, i przypisywać tamtym większą skuteczność i płodność. Czyżby natura, wsparta łaską, miała być słabszą, niż natura pozostawiona własnym siłom swoim? Czyżby ludzie najświętsi, których Kościół uwielbia, i którym oddaje cześć publiczną, mieli być słabymi i niedorzecznymi w rzeczach natury, dlatego, że celowali w cnotach chrześcijańskich? Zresztą, chociaż się zdarza niekiedy podziwiać świetne czyny cnoty naturalnej, iluż znajdzie się ludzi, posiadających zwyczajne takie cnoty? Kto nie doznaje strasznych burz wewnętrznych? Otóż do zwalczenia tych burz, jak również do przestrzegania wszystkich praw natury, potrzebna koniecznie człowiekowi pomoc Boża. Co zaś do pojedynczych czynów, o których wspomnieliśmy, po ściślejszym ich zbadaniu, okaże się, że mają pozory tylko cnoty, nie zaś cnotę samą. (…)
Z tym poglądem na cnoty naturalne, ściśle się łączy inny, który dzieli wszystkie cnoty chrześcijańskie, jak mówią, na bierne i czynne, dodając, że pierwsze były odpowiedniejsze dla wieków ubiegłych, ostatnie zaś stosowniejsze dla czasów obecnych. Co należy sądzić o tym podziale, rzecz jasna, bo nie ma i być nie może cnoty biernej. „Cnotą – nazywa św. Tomasz – udoskonalenie mocy, a końcem mocy jest czyn; i czyn cnoty niczym jest innym, jeno dobrym użyciem wolnej woli” , przy pomocy łaski Bożej, skoro idzie o cnotę nadprzyrodzoną.
Aby mniemać, że niektóre cnoty chrześcijańskie są bardziej zastosowane do danej epoki, niż inne, trzeba zapomnieć słowa apostoła: „które przejrzał i przeznaczył, aby byli podobni obrazowi Syna jego” (Rz 8, 29). Chrystus jest mistrzem i wzorem wszelkiej świętości; do Jego przepisów winni się zastosować wszyscy, którzy pragną zająć miejsce między wybranymi. Otóż Chrystus nie zmienia się z biegiem wieków, lecz „Jezus Chrystus wczoraj i dziś: ten sam i na wieki” (Hbr 13, 8). Do ludzi wszystkich wieków powiedziano: „Uczcie się ode mnie żem jest cichy i pokornego serca” (Mt 11, 29); we wszystkich wiekach Chrystus się okazuje „posłusznym aż do śmierci” (Flp 2, 8); i do ludzi wszystkich wieków stosuje się sentencja apostoła: „którzy są Chrystusowi, ciało swe ukrzyżowali z namiętnościami i pożądliwościami (Ga 5, 24). Oby obecnie większa liczba ludzi praktykowała cnoty w takim stopniu, jak to czynili święci wieków ubiegłych! Tamci swoją pokorą, posłuszeństwem, umartwieniem stali się potężnymi „w uczynku i mowie”, nie tylko dla większego dobra religii, lecz także dla dobra współobywateli i ojczyzny.
Następstwem tego poniżenia cnót ewangelicznych, niesłusznie biernymi nazwanych, jest wszczepienie w umysły lekceważenia samego życia zakonnego. Takie też wspólne przekonanie mają stronnicy nowych zapatrywań, jak wnosimy z ich poglądów na życie zakonne. Mówią bowiem, że śluby takie sprzeciwiają się duchowi czasu, jako krępujące wolność człowieka; są odpowiedniejsze dla dusz słabych, nie zaś dla duchów silnych; i że nie sprzyjają rozwojowi doskonałości chrześcijańskiej i dobru społecznemu, lecz raczej krępują i przeszkadzają jednemu i drugiemu. Błąd tego twierdzenia dobitnie wykazuje nauka i praktyka Kościoła, który zawsze najbardziej pochwalał zakonny sposób życia. I nie bez słuszności, bowiem ci, którzy powołani od Boga, dobrowolnie poświęcają się na taki żywot, nie zadowalając się wypełnianiem przepisów ogólnych; idą za radami ewangelicznymi i stają się najgorliwszymi bojownikami Chrystusa. Czy uznamy to za właściwość dusz słabych? Albo żeby to było niepożyteczne albo szkodliwe? Ci, którzy się wiążą ślubami zakonnymi, nie tylko nie tracą woli, lecz owszem są wolni tą wolnością, „którą wolnością nas Chrystus wolno uczynił” (Ga 4, 31). (…)
W końcu, by się nie rozwlekać, powiadają, że należy zaniechać dróg i sposobów, jakich katolicy używali dotąd w celu nawrócenia innowierców, i doradzają użyć nowych. Co do tego, dosyć zauważyć, kochany Nasz Synu, że nie jest mądrym wyrzekać się środka wypróbowanego długim doświadczeniem, a nadto zaleconego dokumentami apostolskimi. Ze słów Bożych wiemy, że każdy powinien pracować nad zbawieniem bliźniego w porządku i miejscu, jakie kto otrzymał. Wierni wypełniają pożytecznie obowiązek ten, przez Boga na nich włożony, nieskazitelnością życia, pełnieniem uczynków miłości chrześcijańskiej i gorącą a wytrwałą modlitwą do Boga. Co zaś do członków duchowieństwa, wypełnią ten obowiązek umiejętnie głosząc Ewangelię, poważnym i uroczystym odbywaniem nabożeństw, przede wszystkim zaś ujawniając w sobie doktryny i zasady, które apostoł zalecał Tytusowi i Tymoteuszowi.
Co się zaś tyczy rozmaitych sposobów głoszenia słowa Bożego, jeżeli się kiedy wyda stosowniejszym przemawiać do innowierców nie w kościele, lecz w jakim odpowiednim prywatnym lokalu, nie aby dysputować, lecz po przyjacielsku porozumieć się, nie jest to rzeczą naganną; pod warunkiem jednak, że będą do tego wyznaczone władzą biskupów osoby, które dały dowody swej wiedzy i cnotliwości. Sądzimy bowiem, że między wami jest wielu takich, których w dali od katolicyzmu trzyma bardziej nieświadomość niż zła wola, a takich łatwiej do owczarni Chrystusa nawrócić, wskazując im prawdę w prosty i przyjacielski sposób.
Z tego co powiedzieliśmy, kochany Nasz Synu, wynika, że nie możemy pochwalić tych zasad, które wielu nazywa amerykanizmem. Jeżeli przez tę nazwę chcą wyrazić poszczególne przymioty ducha, zdobiące Wasz naród, jak inne zdobią inne narody, również jeżeli przez to chcą zaznaczyć ustrój Waszych Stanów, Wasze obyczaje i prawodawstwo, nie znajdujemy powodu do ich potępienia. Lecz jeżeli przez to mamy rozumieć, nie tylko uznanie, lecz nawet wychwalanie już wymienionych zasad, nie możemy wątpić, że bracia Nasi, biskupi amerykańscy, pierwsi, przed innymi, odrzucają i potępiają te zasady, jako ubliżające im samym i całemu ich narodowi. Dałby bowiem powód do przypuszczenia, że są między Wami i tacy, którzy żądają dla Ameryki innego Kościoła, niż ten, który się rozpowszechnił na całą ziemię. Jeden jest Kościół, jeden jednością nauki, jednością rządu, a tym jest Kościół katolicki. (…)
– Leon XIII, „Testem benevolentiae” (fragm.)
(opublikowano:7 lutego 2019 r.)