Nawrócony przychodzi, aby się uczyć, a nie, aby przebierać i wybierać. Przychodzi w całej prostocie i zaufaniu i nie pomyśli, żeby ważyć i mierzyć każdy sposób postępowania, każdą praktykę, z którą się spotyka u tych, do których się przyłączył. Wchodzi w katolicyzm jako w żywy system, pełen żywego nauczania a nie tylko w kolekcję dekretów i kanonów, które same w sobie są przecież jedynie szkieletem a nie ciałem i substancją Kościoła. I ta prawda dotyczy i wiąże nie tylko nawróconych, ale także tych, którzy nigdy nie znali innej religii.
Przez system katolicki rozumiem zasady życia i praktyki wiary, których nie znajdziemy w „Credo” papieża Piusa. Nawrócony nie tylko po to przychodzi, aby wierzyć Kościołowi, ale także, aby ufać i być posłusznym jego księżom i przez miłość dostosowywać się do jego ludu. Nigdy mu nie przyjdzie do głowy zdecydować, że nie będzie odmawiał „Zdrowaś Mario”, dostępował odpustów, całował krucyfiksu, przyjmował dyspens wielkopostnych albo wyznawał powszedniego grzechu w spowiedzi. To wszystko byłoby nie tylko nierealne, lecz także niebezpieczne, jako że oznaczałoby przyjmowanie stanu umysłu, który uniemożliwia przyjęcie Bożego błogosławieństwa.
Co więcej, człowiek ten poddaje się obrzędom, teologii moralnej i przepisom kościelnym w miejscu, w którym żyje. I znowu jeśli chodzi o sprawy polityki, edukacji, ogólnych zasad postępowania, gustu — nie będzie on krytykował ani się sprzeciwiał. I tak, poddając się wpływowi swojej nowej wiary i nie chcąc ryzykować całkowitej utraty objawionej prawdy przez stosowanie jakichś prywatnych reguł odróżniania w niej rzeczy istotnych od nieistotnych, przyjmuje coraz pełniej naukę katolicką.
– John Henry Newman, „O wyższości katolicyzmu”, rozdz. VI, Warszawa 2006.
(opublikowano:31 marca 2016 r.)