O zwycięstwo Krzyża nad statywem – ks. Franciszek Gomułczak SAC

·ekscerpcje z innych źródeł ·

ZNIEWOLENIE JĘZYKA

Jedną z najpoważniejszych przeszkód w skutecznym głoszeniu Ewangelii przez Kościół jest w naszych czasach to, co nazywam zniewoleniem języka. W wielu kręgach dano wiarę poglądowi, że należy unikać jednoznacznych ocen ostrych sformułowań, kategorycznych sądów, bo rzekomo taki jest duch czasu. Boimy się, tu i tam, zarzutu fanatyzmu, zacofania, czy wręcz prymitywizmu.

Przyjęto niemal za dogmat, że należy liczyć się z oczekiwaniami otoczenia, z ludzkimi odczuciami, dążeniami i bardziej im towarzyszyć niż formować. Pojawiła się w świecie zachodnim obawa, że głoszenie Ewangelii z intencją nawrócenia słuchacza, dążenie do tego, by porzucił drogę obcą Ewangelii, może być uważane za próbę narzucania swoich poglądów i gwałt na sumieniu.

Może z tego powodu w kazaniach czy homiliach kaznodzieje starają się często dobierać słowa miło brzmiące dla ucha, nie powodujące u słuchających wstrząsów psychicznych, a już na pewno metafizycznych. W efekcie otrzymujemy często przepowiadanie mocno psychologizujące, mówiące często o wszystkim i o niczym. Tymczasem wgłębiając się w lekturę Ewangelii, gdy obserwujemy chociaż św. Pawła, zauważamy jedno – mamy tam często język nieprzebierający w słowach. Ale nikt z ówczesnych słuchaczy nie powiedziałby, że to język nienawiści. Dziś owszem, zapewne taki zarzut apostoła narodów by spotkał.

PRAWDZIWY EKUMENIZM

Nasze skażenie języka, nasze osobiste interpretacje nauczania kościoła, często zmierzają w dosyć niebezpiecznym kierunku. Jest takie malutkie słowo, króciutkie, trzy literowe: «już». Czasem niektórzy tym słowem się posługują, mianowicie w stwierdzeniu: «tego Kościół już nie głosi», «tego w nauczaniu Kościoła już nie ma – nie wiesz? Tego się już nie głosi». Słyszę na przykład z prominentnych ust, że jeżeli ktoś uważa, że ekumenizm polegać ma na powrocie wszystkich braci odłączonych do Kościoła katolickiego to się myli, bo tego kościół już nie głosi. Więc co głosi? Warto nieraz się zastanowić i zapytać tych interpretatorów nauczania kościelnego, co mają na myśli, co za tym «już» się kryje: «tego się już nie głosi».

Co jest ekumenizmem? Mogę brata odłączonego zaprosić na herbatę. On może mnie zaprosić na kawę, na obiad. Możemy wspólnie pomagać w hospicjum, zbierać pieniądze na ofiary trzęsienia ziemi, podejmować wiele pięknych i potrzebnych, i pożytecznych dzieł, tylko czy to jest ekumenizm? Nie, to jest zwykła ludzka braterska współpraca. Do tego nie trzeba wyjmować legitymacji konfesyjnej. Po prostu jesteśmy razem, coś robimy, bo jest taka potrzeba. Ale to nie jest ekumenizm. Łatwo ulec takiej pokusie jednoczenia – weźmy się za ręce, pląsajmy sobie przez dzieje świata, a sprawy istotne, ważne, zostawmy na boku. Trzymajmy się – jak wspominałem już – tego co nas łączy. Ale co z tym, co dzieli? A dzielą przecież jak wiemy poważne, istotne sprawy.

Wszystkim wyznawcom takiego ekumenizmu potocznego, radziłbym i radzę zawsze gdy mam okazję, by jednak przeczytali encyklikę Piusa XI „Mortalium animos”. Ona właśnie traktuje o ekumenizmie. I odnoszę wrażenie, że wielu dzisiejszych apologetów tej formy ekumenizmu, jaką przeżywamy w oderwaniu często od dokumentów Kościoła, że wielu z nich dokładnie popełnia te błędy, przed którymi przestrzega Pius XI. Ale przecież to, co mówi papież, nie wzięło się z jego fantazji, tylko z głębokich pokładów nauczania katolickiego. I w świetle tej encykliki lepiej można zrozumieć także soborowy dekret o ekumenizmie, żeby się nie pogubić, nie ulec pokusie ekumenizmu fałszywego i pozornego, który niczego nie załatwia, a każe się do siebie uśmiechać. To można i bez ekumenizmu.

A co powiedzieć, jeżeli słyszę z ust ludzi Kościoła wykształconych w swoich dziedzinach, że «już» – bo i to dało się słyszeć (może to nie jest powszechne mniej czy bardziej, a może jest) – «już nie zwraca się uwagi tak, proszę księdza na charakter ofiarny Mszy świętej, ale na tę stronę uczty – już». To pytam wtedy, to kiedy usłyszę, że już nie mówi się o realnej obecności Chrystusa w Eucharystii, bo są nowe wyzwania i nowe czasy? Popatrzcie jakie niebezpieczeństwo tym właśnie takim potocznym pseudo apostołowaniu, tym pobieżnym, płytkim interpretowaniu rzeczywistości dogmatycznej także. Jak łatwo ulec przeświadczeniu i innym je zaserwować, że praktycznie nie ma w Kościele niczego stałego. A już prawdy to na pewno. Że wszystko jest rozwijane, że wszystko można zmienić, zmodyfikować, przemyśleć – «już się tego tak nie uważa i już». To to, co było dotąd, czym jest wówczas? To kim my jesteśmy? I jaki mamy stosunek do Chrystusa? Do objawionej prawdy, którą nam przynosi on o Kościele, o nas, o sobie samym?

MAŁŻEŃSTWO CHRZEŚCIJAŃSKIE

Doprawdy zauważam, że są w Kościele ludzie, którzy uważają, że mają prawo, a może nawet misję, by przy tym nieco majsterkować. A cóż encykliką wspomnianego papieża „Casti connubi”? Przepiękna głęboka encyklika o małżeństwie chrześcijańskim. To jest dokument do studiowania, do przemyślenia. To też nie wzięło się z powietrza, z fantazji papieskiej, z nudów, tylko z głębin Ewangelii przemyślanej, przemodlonej, przesączonej przez całą Tradycję doktryny Kościoła. Jeśli będziemy trzymać się tych punktów zaczepienia, nigdy się nie pogubimy. I wtedy język nasz nie będzie skażony i nie będzie zniewolony polityczną poprawnością, strachem, obawami, lękami. Kariery może człowiek na tym nie zrobi na ziemi, ale ma szanse na nią w niebie.

STANOWCZOŚĆ I ŚWIĘTY GNIEW

Jaki jest nasz język, mój język rozmowy o Ewangelii z braćmi i siostrami w dyskusji? Czy potrafię spokojnie choć stanowczo bronić swoich racji, uzasadniać, ukazywać z pokorą, ale stanowczo? Patrzmy na Pana wyrzucającego przekupniów ze świątyni. Pan się gniewa tam w świątyni, ale jego gniew nie jest skierowane przeciw przekupniom, lecz przeciw temu co robią. A powodowany jest troską o świętość w domu Bożego. Z tego właśnie powodu, że jest to dom Boży. Chodzi mu nade wszystko o cześć należną Bogu. Ten gniew, święty, popycha Pana do radykalnych zachowań. Gdyby dzisiaj kustosz powywracał gdzieś kramy kramarzom przed kościołem… Wygląda też na to, jakby mu nie zależało na tym, że ludzie w kierunku których skierowane jest jego działanie, zrażą się do niego. A może uczynił to ze względu na nas, byśmy byli też uczuleni, aż do przeczulenia, na punkcie obrony czy ochrony honoru i czci Bożego majestatu?

Święty gniew nie powinien być obcy apostołom Pana. Starsi może pamiętają homilię św. Jana Pawła II z Kielc. Zadanie domowe, to po obiedzie kliknijcie sobie młodzieży – Jan Paweł II w Kielcach. Zobaczycie papieża, jakiego możeście nigdy nie widzieli. Bo widzimy tam papieża w pewnym momencie zagniewanego i wzburzonego. Czym ten gniew jest spowodowany, jeśli nie troską o Bożą chwałę i Boży ład w człowieku, a tym samym o człowieka jako takiego i o jego zbawienie? Nie o dobre samopoczucie i psychiczny komfort człowieka, ale właśnie o jego zbawienie.

Oczywiście Pan Jezus nie nadużywał tego środka, nie nadużywał go też Jan Paweł II, skoro już przy nim jesteśmy. Ale doskonale pamiętam jego święty gniew, gdy groził wiecznym potępieniem sycylijskiej mafii, a potem gdy upominał ministra-mnicha na lotnisku w stolicy Nikaragui Managui. A potem prowokatorów komunistycznych na Mszy świętej, którą tam odprawiał. Tyle się dziś mówi o prawach człowieka, że aż się prosi zapytać – a co z prawami Boga do naszej czci i naszego posłuszeństwa? Kto dziś mówi o tym, że to on jest naszym Stwórcą i Panem i że czego by nie powiedzieć, to on dyktuje warunki, a nie uzgadnia z nami, i że to nie mówiliśmy cześć i uległość, a ponad naszymi prawami i naszym sumieniem stoi on, ze swoim prawem?

JEDNOZNACZNOŚĆ

Pan Jezus nie unika jednoznaczności. Kto uwierzy się i ochrzci będzie zbawiony. Kto nie uwierzy, będzie potępiony. Pyta: «Czyż ci, na których zwaliła się wieża i zabiła ich, było większymi grzesznikami niż inni? Lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie zginiecie. Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie, nie wejdziecie do królestwa Bożego». Czy unikając jak ognia w przepowiadaniu tak zwanych trudnych kwestii, wypowiadanych przez naszego Pana na pewno przysłużylibyśmy się zbawieniu dusz? A naszej świątynie – w nawiązaniu do sceny wypędzenia przekupniów – czy służą dzisiaj wyłącznie czci Bożej? Czy nie pozwala się zbyt pochopnie na rzeczy nielicujące z powagą i czcią miejsca kultu? Skąd potem zdziwienie, że ludzie tracą wrażliwość na sacrum, że nie widzą różnicy między świątynią a salą zebrań?

Wczoraj mówiąc o ołtarzu, zapomniałem o jednym ważnym szczególe. Mianowicie zgrozą swoistą naprawa fakt, czy bólem, widok tych statywów mikrofonowych na naszych ołtarzach, tak szpecących to miejsce. Wędruję trochę po kraju, to widzę, jak niektóre wręcz przypominają dźwigi portowe albo budowlane. Jeszcze tylko małpki tam brakuje żeby zawiesić dla ozdoby. A stoją na miejscu krzyża, który tam powinien stać. Dzisiaj przecież można kupić sobie maleńki mikrofonik wpiąć w ornat – ta skrzyneczka z baterią nie jest aż taka ciężka – i może być pięknie na ołtarzu.

Dlatego kochani, wy tu i jeśli ktoś nas tam słucha, módlcie się zwycięstwo Krzyża nad statywem. Uczmy się kochani, by miłość było czuć u naszych słowach, w przepowiadaniu, codziennym zachowaniu. Uczcie się tego przy tabernakulum, na lekturze duchowej, w rozmyślaniu. Nie uczmy się tylko kluczyć bo to zwyczajnie nie przystoi. Nie wolno kluczyć.

Weźmy za przykład pierwszy rozdział Listu św. Pawła Apostoła do Rzymian. Mamy tam jednoznaczne potępienie homoseksualizmu, wraz ze wskazaniem jego negatywnych konsekwencji na wieczność. Zielonoświątkowy pastor w Szwecji, za cytowanie tych słów, poszedł do więzienia. Każdy głosiciel Ewangelii powinien zadawać sobie ciągle pytanie o to, co jest rzeczywistym przejawem miłości do człowieka – mówienie mu prawdy w imię ratowania dla zbawienia, czy utwierdzanie go w grzechu? To znowu pytanie do strażników wiary w sąsiednim kraju i nie tylko. Drugi problem, to zniewolenie co do celu i związanych z tym przechył w kierunku horyzontalizmu. Buduje się obraz Boga jako wyrozumiałego przyjaciela i tyle. Czy Bóg nie jest moim przyjacielem? Pewnie jest. Tylko, że na przyjaźń trzeba sobie zasłużyć, Bóg jest ubrany w elegancki garnitur świętości i jeżeli zbliżę się do niego w łachmanach grzechu i uznam, że to wszystko na co mnie stać, czy na pewno zechce wówczas ze mną przestawać?

KTO KOCHA, STAWIA WYMAGANIA

Bóg jest miłością, a kto kocha, ten stawia wymagania. Kto ci mówi, że zawsze jesteś OK, temu tak naprawdę na tobie nie zależy. Co najwyżej chce cię przerobić na siebie samego. Bóg jest prawodawcą. Przypomnijmy sobie raz jeszcze – to on dyktuje warunki nie podlegające negocjacji, ponieważ «to mówi Pan» i «tak mówi Pan». Jego przykazania to nie propozycje. Bóg nam nie jest niczego winien i niczego od nas nie oczekuje poza naszą miłością. I Bóg nie jest demokratą, ale właśnie Panem.

DEMOKRACJA

I tu jako ludzie wiary mamy pewien problem, a przynajmniej powinniśmy mieć. Ma on na imię właśnie demokracja, traktowana dziś jako wartość sama w sobie, niekwestionowana także we współczesnym Kościele. Demokracja – wola, władza ludu. Ale co jeśli wola ludu staje w poprzek woli Boga? Większość wcale nie musi mieć racji i prawdy również większością głosów się nie ustala. Żyjemy dzisiaj w podwójnej rzeczywistości Bożej i bezbożnej, dla niepoznaki ładnie nazywanej laicką. I uczymy się żyć w niej niejako naraz. Czyż nie daje to pola do powstawania swoistej schizofrenii? Czyż nie jest trudno obracać się równocześnie w świecie wartości ewangelicznych i laickich, niekiedy nie do pogodzenia ze sobą? Czy wypada w jednej sytuacji zachowywać się jak katolik, a w innej swoją katolicką proweniencję ukrywać? Czy to jest na pewno katolickie? Może katolik żyć wedle praw dwóch światów – Ewangelii i jej przeciwieństwa? Przecież to jest zabójcze dla życia duchowego, a miliony ludzi dzisiaj tak żyją i księża nic im o tym nie mówią – może nie tu obecni. «Jakoś się to pogodzi – tu troszkę, tu troszkę, bo taki jest świat, proszę księdza, taki jest świat». Jaki jest? Kto ten świat tworzy? Gdzie my jesteśmy? «Taki jest świat».

PERSPEKTYWA WIECZNOŚCI

Czy nie potrafimy już wychować ludzi do przekonania, że dla nas, ludzi wiary, może istnieć tylko świat Bożych wartości, tak by człowiek był świadomy, że coś czyni, albo czegoś nie czyni, ze względu na miłość do prawdy i zbawienie wieczne? I tu jawi się ten właśnie problem wspomnianego w horyzontalizmu – takiego patrzenia płaskiego, bez odniesienia do góry. Walczymy o pokój, walczymy z nędzą, mówimy o potrzebie pojednania między ludźmi, nawet o tym że wiara w tym pomaga, potrafimy prowadzić różnorakie w terapie, poradnie, spotkania integracyjne, też z wiarą na ustach; ale czy często, zbyt często, nie ograniczamy się dziś w Kościele do widzenia spraw tego świata jedynie w perspektywie doczesnej? Czy aby nie zapomina się o tym najważniejszym – głoszeniu potrzeby nawrócenia, jako warunku zbawienia wiecznego?

Ten błąd popełniła i chyba popełnia nadal chociażby tak zwana teologia wyzwolenia, uważająca, że nie zawsze wystarczy modlitwa, a niekiedy potrzebny jest granat. Ta teologia niewiele mówi o zbawieniu wiecznym i wcale nie chcę uczynić biednych bogatymi, tylko tak naprawdę wszystkich zrównać w ubóstwie – w nędzy. To ma być synonim sprawiedliwości i równości, co jest oczywistym urojeniem. A apologeci tej ideologii wcale w ubóstwie nie żyją, a nieraz wprost przeciwnie.

UBÓSTWO, BIEDA I BOGACTWO

I w tym kontekście warto wspomnieć jeszcze o jednym – to szczególnie do osób duchownych, do kaznodziejów także. Wiele mówi się dziś o kościele ubogich, o opcji na rzecz ubogich, a samo słowo ubogi odmienia się przez wszystkie przypadki. Czy nie mamy takiego toku myślenia, mówienia nie raz, tego gloryfikowania ubóstwa? Aż rodzi się proste pytanie – a co z bogatymi? Czy nie ma dla nich miejsca w Kościele? Mamy im to powiedzieć? Przecież wiadomo, że nie każdy biedny to święty i nie każdy bogaty to łobuz. Znacie zapewne wielu ludzi dobrze sytuowanych i równocześnie religijnych. Ludzi, którzy doszli do swego majątku uczciwą pracą, inwencją, trudem. Zastanawiam się nieraz jak oni się czują słysząc na kazaniach, w przepowiadaniu, nieustanną pochwałę ubóstwa, często w dodatku mylonego z biedą.

Owszem, bogactwo może zasłonić Pana Boga i wówczas lepiej się go pozbyć, jeśli człowiek nie potrafi nim zawiadywać. Ale przecież samo w sobie nie jest grzechem, tak jak ubóstwo nie jest XI przykazaniem. Pan Jezus w przypowieściach odwoływał się przecież do operacji bankowych i sam chadzał na uczty raczej do ludzi zasobnych. Ubóstwo jest chwalebne, jeśli jest świadomym wyborem człowieka. Dlatego ludziom, którzy nie chcą ubóstwie żyć, należna jest pomoc w wyjściu z niego. Ale to już bardziej rola struktur państwa. Kościół może jedynie spełniać funkcję pomocniczą, nie zapominając o swoim celu zasadniczym – głoszeniu zbawienia.

Za mało dziś przekazie Boga Biblii, za dużo o Bogu modnym, takim o jakim świat dziś chcę słyszeć. Wspominaliśmy o tym, że modny bywa w niektórych sektach protestanckich, ale i także w niektórych miejscach w Kościele, ten Jezus zdrowia, Jezus sukcesu ekonomicznego i zawodowego, Jezus dobrej kondycji psychicznej. Obyśmy nie ulegli takiemu obrazowi.

Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie zakon chrystusowy kościół nie jest stanem tylko zbiorem indywiduów stojących obok siebie. Jest wspólnotą braci i sióstr. I trzeba nam pomocy, trzeba nam wrażliwości, trzeba być z innymi. Nie wolno zamykać oczu na ludzką biedę, ale przede wszystkim na tę biedę także duchową, moralną. Trzeba myśleć o tym i ciągle przypominać w przepowiadaniu, że wieczność czeka. To jeszcze jeden przyczynek.

SĄD I KARA

Słyszymy dziś w nauczaniu katolickim kazania o sądzie, wieczności, karze? Zbędne są dywagacje typu, że to nie Bóg karze, że to w rzeczywistości człowiek sam wybiera swoim życiem. Ale ważne jest uczulanie na konsekwencje życia z dala od Boga, na jawny sprzeciw wobec jego woli, odrzucenie jego miłości. Obraz sądu przedstawiony przez naszego Pana nie jest tylko bajką dla niegrzecznych dzieci. Jest przedstawieniem straszliwych, sięgających wieczność konsekwencji zanegowania Boga, skazania się na wieczność bez niego – wieczność bez światła i miłości, wieczność samotności i nie ugaszonej nigdy palącej ogniem tęsknoty za miłością i bezdennej rozpaczy w morzu nienawiści. Tak, wszyscy staniemy kiedyś przed trybunałem Boga. Tak, straszną jest rzeczą wpaść w ręce Boga żyjącego. Tak, zapłacą za grzech jest śmierć. Wszyscy stoimy w kolejce do katafalku, a co gorsza z tej kolejki biorą na wyrywki.

Ale jak mówić o śmierci, skoro nawet na pogrzebach wyśpiewuje się skoczne pieśni wielkanocne? Ile kazań o sądzie i piekle słyszeliście w ostatnim roku? Mówi się dziś powszechnie młodzieży o zniewoleniach. opętaniach innych niebezpieczeństwach, czy raczej pozwalamy by szatan przy pomocy swoich aniołów obecnych na tym świecie, pod pozorem troski o wolność, prawa człowieka, pustą, fałszywą dobrocią zdobywał duszę i zatracał je w piekle? Jeśli to zaniedbujemy, to po cóż inne wysiłki?

UCZMY SIĘ LATAĆ

Myślmy o tym kochani, uczmy się wolności. Człowiek wolny może i powinien fruwać. Wzbijać się wysoko na skrzydłach wiary i rozumu, aby ogarnąć wzrokiem serca świat Boży, jakie został dla nas przygotowany do zamieszkania. Dlatego uczmy się latać. Módlmy się, kontemplujmy, a potem idźmy z miłością do tego świata i bądźmy znakiem nadziei dla tych, którzy ją utracili. Amen.

– ks. Franciszek Gomułczak SAC, „Módlcie się o zwycięstwo Krzyża nad statywem”, 17 lipca 2018 r. (transkrypcja własna).

(opublikowano:31 stycznia 2019 r.)