Gardzę człowiekiem, który oczernia własnego syna, kiedy syn zgrzeszył. Syn jest jego częścią. Powinien go napomnieć i potępić – a to, jeśli go kocha, będzie dla niego samego okrutną karą – i bezlitośnie wbić mu prawdę do głowy, ale nie skarżyć się na niego na każdym kroku. Gdyż w tym przypadku zrywa więź solidarności z synem, przestaje być ojcem, a zyskuje w zamian spokój, którego istotą jest uboższa egzystencja i który przypomina spokój umarłych.
Ludzie nie wiedzący już, z czym są solidarni, wydawali mi się zawsze biedni. Patrzyłem, jak szukają dla siebie jakiejś religii, jakiejś grupy, sensu, i jak zabiegają, aby się w coś włączyć. Ale wszędzie przyjmowano ich nie naprawdę. Włączyć się naprawdę można tylko poprzez korzenie. A człowiek chce wrastać, chce nieść ciężar praw i obowiązków, i odpowiedzialności. Ale w życiu nikt nie bierze na siebie ciężaru drugiego człowieka, tak jak na placu budowy, na rozkaz majstra, bierze ciężar kamieni. Jeżeli opuszczasz jedne sztandary dla drugich, stajesz się dezerterem i człowiekiem o pustym wnętrzu.
Pochwalam ojca, który sobie przypisuje hańbę, jeśli syn zgrzeszył, przywdziewa żałobę i czyni pokutę. Gdyż syn jest jego częścią. Łączy go z synem mocna więź, a więc jest mu jakoś poddany, ale i syn jest mu poddany. Każda droga prowadzi bowiem w obie strony. Jeżeli odmawiasz odpowiedzialności za klęskę, nie będziesz też odpowiedzialny za zwycięstwo.
Jeżeli kochasz kobietę twojego domu – żonę, a ona grzeszy, nie łącz się z tłumem, który ją osądza. Ona jest twoją cząstką i siebie najpierw osądź, bo jesteś za nią odpowiedzialny. Może twój kraj poniósł klęskę? Musisz się najpierw sam osądzić: jesteś przecież jego cząstką. Z pewnością pojawią się cudzoziemcy, świadkowie klęski, i będziesz się musiał przed nimi rumienić ze wstydu. Żeby się ze wstydu oczyścić, odrzekniesz się win twojego kraju. A przecież musisz być z kimś solidarny. Czy z tymi, którzy plują na twój dom? Oni mieli rację, powiesz. Być może. Ale ja chcę, żebyś był cząstką własnego domu. Odstąp od tych, którzy plują. I nie pluj sam. Wróć do siebie i wołaj: „Dlaczego jestem tak szpetny w was wszystkich?” To oni wszyscy swoimi czynami okryli cię wstydem – ale jeśli przyjmiesz na siebie ten wstyd, twoje czyny mogą ich wszystkich uczynić piękniejszymi. A zarazem sam się staniesz piękniejszy. (…)
Bywa, oczywiście, że ktoś oburzony podłością, występkami i hańbą własnego domu, ojcowizny czy królestwa, odchodzi gdzie indziej szukać życia godnego. Jest wtedy znakiem godności swoich bliskich. Coś, co z godności jeszcze tam pozostało, wysyła go w świat. Jest znakiem tego, że inni także starają się wyjść ku światłu. Ale niebezpieczne to zadanie, gdyż potrzeba mu wtedy jeszcze więcej cnót niż w obliczu śmierci. Spotka z pewnością ludzi, którzy powiedzą: „Ty należysz do nich, jesteś częścią tej zgnilizny!” A on uniesie się honorem i odpowie: „Tak, ale ja od nich odszedłem”. A sędziowie powiedzą: „Niechaj ci, co są czyści, odejdą. Ci, co zostaną, są zgnilizną”. I uczczą cię wtedy dymem kadzideł, ale – ciebie jednego. A nie w tobie – twoich bliźnich. I będziesz sam, tak jak samotny jest człowiek pyszny, samotnością śmierci. Odchodząc niesiesz w sobie groźne przesłanie. Bo cierpiąc byłeś znakiem ich godności. A teraz oddzieliłeś ich od siebie.
Antoine de Saint-Exupery, „Twierdza„, CLXXV
(opublikowano:16 lipca 2013 r.)