Jeżeli odmawiasz odpowiedzialności za klęskę, nie będziesz też odpowiedzialny za zwycięstwo.
Jeżeli kochasz kobietę twojego domu – żonę, a ona grzeszy, nie łącz się z tłumem, który ją osądza. Ona jest twoją cząstką i siebie najpierw osądź, bo jesteś za nią odpowiedzialny. Może twój kraj poniósł klęskę? Musisz się najpierw sam osądzić: jesteś przecież jego cząstką.
Z pewnością pojawią się cudzoziemcy, świadkowie klęski, i będziesz się musiał przed nimi rumienić ze wstydu. Żeby się ze wstydu oczyścić, odrzekniesz się win twojego kraju. A przecież musisz być z kimś solidarny. Czy z tymi, którzy plują na twój dom? Oni mieli rację, powiesz. Być może. Ale ja chcę, żebyś był cząstką własnego domu. Odstąp od tych, którzy plują. I nie pluj sam. Wróć do siebie i wołaj: „Dlaczego jestem tak szpetny w was wszystkich?” To oni wszyscy swoimi czynami okryli cię wstydem – ale jeśli przyjmiesz na siebie ten wstyd, twoje czyny mogą ich wszystkich uczynić piękniejszymi. A zarazem sam się staniesz piękniejszy.
Nie chcesz pluć – to nie znaczy, że chcesz ukryć winy; ale chcesz przyjąć swój udział w winach, aby się z nich oczyścić.
Ci, co zrywają solidarność i sami szczują obcych, wołają: „Patrzcie na to zepsucie, ale to nie ja… „ Powiedzą potem, że są solidarni z ludzkością, z cnotą albo z Bogiem. Ale będą to puste słowa, jeżeli nie będą za nimi stały prawdziwe więzi. Bóg zniża się, zstępuje z wysokości aż w twój dom i staje się w nim. A dla prostaczka zapalającego świece Bóg staje się powinnością zapalania świec. A dla tego, kto czuje solidarność z ludźmi, „człowiek” nie jest słowem, jakich pełno w słowniku, „człowiek” to ci, za których jesteś odpowiedzialny. O ileż łatwiej odsunąć się na osobność, głosząc, że Bóg to więcej niż zapalanie świec. Ale ja nie wiem, co to „człowiek”, wiem tylko, co to „ludzie”. Nie wiem, co to „wolność”, a tylko, co „wolni ludzie”. I nie „szczęście”, ale „ludzie szczęśliwi”. Nie „piękno”, ale „piękno rzeczy”. Nie „Bóg”, ale żarliwość zapalanych świec.
Ci zaś, którzy gonią za istotą rzeczy nie rodząc się do nich, okazują tylko własną próżność i pustkę swoich serc. Ani żyć nie potrafią, ani umierać, gdyż nie żyje się i nie umiera w słowach. A zatem człowiek, który osądza, a z nikim nie czuje się solidarny, osądza samego siebie. Natykasz się na jego próżność jak na ślepy mur, gdyż jemu chodzi o własny obraz, a nie o miłość. Nie chodzi o niego powiązanego z czymś, ale o niego jako przedmiot, na który można patrzeć. Co nie ma sensu.
Będziesz może twierdził, że podajesz się za czystego, aby oczyścić tym samym ludzi, z którymi jesteś związany przynależnością do wspólnego domu, ojcowizny, królestwa, a którzy przynoszą ci wstyd. Ale to fałsz: nie czujesz się z nimi związany; stojąc wobec świadków – uniewinniasz tylko siebie. I słusznie ci ktoś powie: „Jeżeli oni są tacy jak ty, dlaczego nie stoicie tu razem, dlaczego wszyscy nie plujecie?… „ Pogrążasz ich jeszcze głębiej we wstydzie i karmisz się ich nieszczęściem.
Bywa, oczywiście, że ktoś oburzony podłością, występkami i hańbą własnego domu, ojcowizny czy królestwa, odchodzi gdzie indziej szukać życia godnego. Jest wtedy znakiem godności swoich bliskich. Coś, co z godności jeszcze tam pozostało, wysyła go w świat. Jest znakiem tego, że inni także starają się wyjść ku światłu. Ale niebezpieczne to zadanie, gdyż potrzeba mu wtedy jeszcze więcej cnót niż w obliczu śmierci. Spotka z pewnością ludzi, którzy powiedzą: „Ty należysz do nich, jesteś częścią tej zgnilizny!” A on uniesie się honorem i odpowie: „Tak, ale ja od nich odszedłem”. A sędziowie powiedzą: „Niechaj ci, co są czyści, odejdą. Ci, co zostaną, są zgnilizną”. I uczczą cię wtedy dymem kadzideł, ale – ciebie jednego. A nie w tobie – twoich bliźnich. I będziesz sam, tak jak samotny jest człowiek pyszny, samotnością śmierci. Odchodząc niesiesz w sobie groźne przesłanie. Bo cierpiąc byłeś znakiem ichgodności. A teraz oddzieliłeś ich od siebie.
Tylko wtedy pozostaniesz wierny, kiedy czyniąc ofiarę z własnej próżności, Odpowiesz: „Ja myślę tak jak oni, nie ma między nami różnic”. A wtedy spadnie na ciebie pogarda. Ale nie przejmiesz się pogardą, ponieważ jesteś częścią większej całości – jakby cząstką ciała. Możesz wpływać na to, jakie ono będzie. Przelejesz w nie swoje upodobania. Jego chwała stanie się twoją chwałą. Nie ma przed tobą innej drogi, innej nadziei. Jeżeli wstydzisz się i masz rację po temu, nie okazuj tego. Nie mów. Wstyd przetrawiaj w swoim wnętrzu. Dobrze ci zrobi taka kuracja – zmusi cię, żebyś się sam odnowił, na terenie własnego domu. Bo dom od ciebie zależy. Ale człowiek o chorych rękach i nogach nie odetnie ich sobie. Byłby szaleńcem. Możesz pójść na śmierć, żeby tym podnieść szacunek wobec twoich bliskich, ale nie wolno ci się ich wyprzeć, gdyż wyparłbyś się zarazem siebie.
Twoje drzewo jest i dobre, i złe. Nie wszystkie owoce podobają ci się. Ale są wśród nich i piękne. Zbyt łatwo byłoby pysznić się pięknymi, a wypierać pozostałych. Bo są różnymi aspektami tego samego drzewa. Zbyt łatwo byłoby wybierać sobie pewne gałęzie, a reszty się wyrzekać. Możesz być dumny z tego, co piękne. Jeżeli zaś złe weźmie górę, zamilknij. Stań się jednym z całością pnia i spytaj: „Co powinienem zrobić, żeby ten pień uleczyć?”
Kto emigruje na płaszczyźnie uczuć, lud go się wyprze i on się wyprze ludu. Nie może być inaczej. Zgodziłeś się na innych sędziów, więc słusznie, że teraz inni ludzie staną ci się bliscy. Ale ta ziemia nie będzie twoją ziemią i umrzesz od tego.
To twoja istota czyni zło. A błądzisz chcąc rozróżniać i rozdzielać. Niczego ci nie wolno odrzucić. Źle się tu czujesz – ale tu przecież jest twoje miejsce. Wyrzeknę się człowieka, który się wyrzeknie swojej żony albo miasta, albo kraju. Niezadowolony jesteś z nich? Ależ jesteś ich cząstką. Jesteś w nich tym, co ciąży ku dobru. Masz pociągnąć za sobą całą resztę. A nie osądzać ją z zewnątrz. Gdyż powinny być zawsze dwa osądy. Jeden, kiedy ty sądzisz, ty jesteś sędzią. I drugi osąd – dotyczący ciebie. Nie chodzi o to, aby zbudować mrowisko. Jeśli wyrzekniesz się domu, wyrzekasz się wszystkich domów. Jeżeli wyrzekniesz się kobiety, wyrzekasz się miłości. Porzucisz tę kobietę, ale już nie znajdziesz miłości.
– Antoine de Saint-Exupery, „Twierdza”, CLXXV.
(opublikowano:9 listopada 2016 r.)