„W czym bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom.” (Hbr2:18)
Pewność przekonania zyskuje tylko człowiek, który ugruntował je w doświadczeniu. Świadomość grzechu, czy też błędu i jego symptomów, ma jedynie ktoś, kto sam został wystawiony na próbę i ostatecznie nie dał się zwieść, a zatem – dostrzegł pokusę i zdławił ją w zarodku. Ma ona bowiem moc sprawczą jedynie wtedy, gdy pozostaje ukryta, niczym wilk w owczej skórze, i jeśli obnażyć ją w świetle prawdy – jej czar pryska, a ona sama okrywa się wstydem i odchodzi.
Podobnie jak szczere badanie przyrody pozwala ludziom nauki dochodzić do uniwersalnych wniosków na jej temat, tak szczere badanie samego siebie pozwala na wyciąganie uniwersalnych wniosków na temat ludzkiej natury. Jeśli badacz oszukuje, jego wnioski okażą się przekłamane i wprowadzą do nauki wewnętrzne rozdarcie, dlatego pojęcie obiektywnej prawdy opiera się przede wszystkim na szczerości względem samego siebie. Jeśli ktoś udaje, że czegoś nie widzi, lub że widzi więcej niż w rzeczywistości, zwodzi nie tylko siebie, ale i wszystkich wokół, podważając zaufanie do obiektywnej prawdy, w celu ukrycia subiektywnego fałszu.
Jeśli kilku badaczy szczerze opisuje swoje obserwacje, różnice między nimi można wyjaśnić różnicą w punktach odniesienia, wynikającą z określonych predyspozycji. Jeśli jednak niektórzy z nich skłamią, wtedy predyspozycje te nie wyjaśnią w żadnej mierze zachodzącej we wnioskach różnicy, a dojście do zgody okaże się niemożliwe. Prawdomównym pozostaje wtedy albo uznać, że nie zrozumieli wspólnie przyjętych zasad, albo niezachwianie wierzyć we własne wnioski, domyślając się oszustwa z drugiej strony. Czy mogą zgodzić się na przegłosowanie prawdy, mając podejrzenie, że głosowanie zadziała na korzyść oszustów? Kłamcy z uporem maniaka zaczną przecież twierdzić, że mówią prawdę, domagając się zaufania i podważając tym samym zaufanie do prawdomównych. Nie tyle popełniają wtedy błąd, co posługują się regułą odwracającą ustalony porządek – biorą prawdę za fałsz, a fałsz za prawdę. Z własnej perspektywy postępują właściwie, ale służąc innemu ojcu niż prawdomówni (Jan8:44).
Ważne zatem, aby wyraźnie dostrzegać własne intencje i rozeznawać się w tym, komu one służą i jaki cel ostatecznie im przyświeca. Kto posiada zdolność takiego rozeznania, posiada także zdolność rozeznawania intencji tych, z którymi podejmuje dialog (Mk4:22). Jak mówi stare przysłowie – kłamstwo ma krótkie nogi. Droga do prawdy wymaga wysiłku, ale ostatecznie wyzwala i napełnia miłością usuwającą wszelki lęk (Jan8:32; 1J4:18). Kłamstwo natomiast przytłacza i zniewala, napełniając nieustanną obawą przed ujawnieniem ukrytych zamysłów. Jedyna droga do wyjścia z niewoli kłamstwa polega na szczerym wyznaniu, które wymaga wiary w miłość chroniącą przed potępieniem, a zatem na spowiedzi i nawróceniu. Na wieczne potępienie skazuje się bowiem przede wszystkim ten, kto wierzy w bezwzględną konieczność życia w kłamstwie pod groźbą śmierci, odrzucając realną możliwość zmartwychwstania i wiekuistego życia. Ten brak wiary wynika w prostej linii z pychy ludzkiego rozumu, który zaczyna uważać siebie za miarę wszechrzeczy i traktować prawdę instrumentalnie – jako narzędzie służące osobistym interesom, gdy tymczasem to on sam stanowi narzędzie, które powinno pokornie prawdzie służyć.
Tak jak drzewo poznaje się po owocach, tak serce człowieka rozpoznać można po jego czynach i słowach (Syr27:6). W każdym z nas rodzą się pokusy i choć nie wszystkim ulegamy, nie możemy nigdy mieć niezachwianej pewności co do własnych sił, bo stanowi ona przeciwieństwo czujności i zwalnia z przygotowania na czas próby. Pewność pokładać możemy jedynie w czymś, co nas nieskończenie przerasta – czyli w Bogu. To właśnie dlatego Chrystus łatwo dostrzegał obłudę tych, którzy oskarżali innych zarzekając się, że sami nigdy nie dopuścili by się nieprawości (Mt23:30n). Nawet jego najbliźsi uczniowie – w tym także ten, któremu powierzył opiekę nad swoim Kościołem, nie pozostawali wolni od tej słabości (Mk14:29nn). Pokładanie przesadnej wiary we własny rozum, prędzej czy później doprowadzi do zguby (Mt5:36n). Cnota stałości, a zatem zdolność do nieulegania poruszeniom chwili, nie przychodzi łatwo i nie osiąga się jej jedynie własnym wysiłkiem.
Z ludzkiej perspektywy, znajdujemy się w całkowicie beznadziejnej sytuacji i dlatego nie w ludziach powinniśmy pokładać swoje nadzieje, ale w Bogu i tylko w Nim. Jakże jednak łatwo popadamy w zwątpienie zapominając o tym, że swoimi wątpliwościami i brakiem zaufania pozbawiamy się szans na wyzwolenie. A przecież to właśnie najtrudniejsze chwile naszego życia stanowią najlepszy sprawdzian naszej wiary, nadziei i miłości. Zanim Chrystus nas dotknie, zadaje jedno proste pytanie: „Wierzycie, że mogę to uczynić?”, i uzdrawia mówiąc: „Według wiary waszej niech wam się stanie!” (Mt9:27nn). Kto zatem wątpi w Jego moc i w moc tych, których posłał, nie może dostąpić uzdrowienia. Widząc, jak toniemy, chwyta nas za rękę, ale jednocześnie pyta: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” (Mt14:31). Na każdym kroku stanowczo potępia nasze niedowiarstwo i podkreśla, że najważniejsze, czego nam potrzeba, to właśnie żarliwa i niegasnąca wiara (Mt17:14-21). Jakże często kiwamy głową zgadzając się z tymi słowami, podczas gdy nasze serca pozostają wciąż zimne. A przecież zostaliśmy ochrzczeni ogniem, który powinien w nich nieustannie płonąć (Łk12:49).
Nie ma innej drogi do zbawienia, jak bezgranicznie zaufać Chrystusowi – nie tylko wtedy, ale szczególnie wtedy, gdy sytuacja całkowicie nas przerasta. Ale my szukamy w pierwszej kolejności pomocy wszędzie, tylko nie tam, gdzie trzeba. Uważnie słuchamy ludzi, ale mniej uważnie słowa, które od Boga pochodzi. Oddajemy cały swój majątek tym, którzy widzą interes w naszych ułomnościach, ale wstrzymujemy się przed powierzeniem w pełni swojego życia temu, który je stworzył i oddał za nas samego siebie, nie otrzymując niczego w zamian. Przecież Chrystus wyraźnie mówi: „Kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je”. Zaufać komuś, nie oznacza w pełni rozumieć jego dróg, ale bezwzględnie poddać się im nawet wtedy, gdy się ich nie potrafi do końca pojąć. A tymczasem wciąż odzywa się w nas niewierny Tomasz, który zadaje tysiące pytań (Jan14:5n), zamiast zamknąć usta i w cichej modlitwie podążać cierpliwie za tym, który wie o nas wszystko, zna nasze potrzeby i prowadzi nas wprost do domu Ojca, by wspólnie z nami tam przebywać (Jan14:23).
http://soundcloud.com/adam-bro-y-ski/schola-dol-psalm-139
Adam Mateusz Brożyński, 28 sierpnia 2013 r.
(opublikowano:28 sierpnia 2013 r.)