„Pokaż mi twoją wiarę bez uczynków,
a ja z uczynków moich pokażę ci wiarę”
– List św. Jakuba 2, 18.
Są tacy mężczyźni, którzy na każdym kroku będą mówić kobiecie, że ją kochają, ale nie przejdzie im przez myśl, by podarować jej bukiet kwiatów, przygotować dobrą kolację czy zająć się domowymi obowiązkami. Słuszne rozczarowanie wybranek ich serc wynika z prostego faktu, że miłość ze swej natury jest praktyką, której opanowanie jest sztuką. Sztuka zaś to droga nieustannych wyrzeczeń i poddanie się pewnej dyscyplinie, czy wręcz przymusowi.
Ale jak to? – ktoś zapyta. – Przecież nie ma miłości bez wolności! Skąd w miłości jakiś przymus czy dyscyplina? Otóż cały paradoks polega na tym, że wolność do jakiegokolwiek dobra nie tylko nie stoi w sprzeczności z przymusem i dyscypliną, ale wręcz z nich wynika.
Na przykład, jeśli chciałbyś być wolny do bronienia siebie i swojej rodziny przed jakimś napastnikiem, musisz podjąć trening samoobrony, podczas którego będziesz musiał zdyscyplinować swoje ciało tak, aby wykonywało tylko te ruchy i chwyty, które zapewnią Ci przewagę w walce. Jeśli chcesz być wolny do grania swojej ukochanej gitarowych serenad pod oknem, będziesz musiał zdyscyplinować swoje ręce by nauczyć ruchów i chwytów, które z pudła rezonansowego wydobędą piękne i melodyjne dźwięki. Wolność w rozumieniu braku dyscypliny pozwoliłaby Ci co najwyżej na odstraszanie szpaków. Osoby, które naprawdę kochają to, co robią, w rzeczywistości stają się w pewnym sensie niewolnikami swoich pasji, skrupulatnie poddającym się wymaganiom, jakie przed nimi stawiają.
Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że przecież miłość jest twórcza, a twórca to ktoś, kto ma władzę nad tym co tworzy. To prawda, jednak to, co się tworzy, ma także w pewnym sensie władzę nad twórcą i wymaga jego posłuszeństwa. Jeśli chcesz zagrać serenadę, ale bolą Cię palce od uderzania w struny, możesz sobie ułatwić sprawę używając kostki do gry, ale użycie cegły wcale serenadzie nie pomoże. Być może chciałbyś ułatwić sobie walkę z napastnikiem przez użycie broni, ale jest wątpliwe by smyranie go po piętach gęsim piórem zapewniła Ci zwycięstwo. Wbrew powszechnej opinii, cel nie uświęca środków – cel je z zasady ogranicza.
I tak też jest w życiu duchowym bez względu na stan – czy to w małżeństwie, czy kapłaństwie, czy życiu zakonnym czy świeckim. Rzadko odnajdujemy tutaj złoty środek, balansując między przeciwstawnymi sobie błędami: bezczynnością i ograniczaniem się jedynie do pięknych ale pustych słów; oraz nadmiarem aktywności, gdzie środki przysłaniają czy wręcz odwracają uwagę od właściwego celu uniemożliwiając jego osiągnięcie.
Co smutne, dotyka to niestety także celu i szczytu życia chrześcijańskiego jakim jest święta liturgia. Ile to razy słyszeliśmy peany na jej cześć podczas kazania, choć Msza podczas której zostało wygłoszone była sprawowana tak, jakby celebrans chciał jeszcze zdążyć po paczkę chipsów do pobliskich delikatesów przed meczem polskiej reprezentacji. U innych obserwacja tego braku zaangażowania wywołuje skutek odwrotny w postaci awangardowych widowisk inspirowanych twórczością Jacksona Pollocka czy teatrem Kabuki.
Sęk w tym, że Eucharystii nie daje się sprowadzić ani do jakiejś rutynowej czynności jak wiązanie sznurowadeł czy przygotowywanie kanapki z serem, ani też nie jest jakimś ekstrawaganckim widowiskiem jak koncert rockowy, które miałoby na celu grać na ludzkich emocjach, zaskakiwać czy szokować. I dlatego tak jak na treningu sztuk walki żaden sensei nie dopuści, by uczeń wymyślał jakieś nowe techniki na własną rękę, coś dodawał, opuszczał, albo zmieniał w istniejących i testował to na kolegach, tak też Ogólne Wprowadzenie do Mszału Rzymskiego mówi, iż «kapłan winien pamiętać, że jest sługą świętej liturgii i że nie wolno mu na własną rękę w celebracji Mszy świętej niczego dodawać, opuszczać ani zmieniać» (OWMR 24).
Błędem jest zatem przeciwstawiać miłość dyscyplinie, wolność przymusowi, czy żywą wiarę formalizmowi czy rytualizmowi. W rzeczywistości właściwie rozumienie miłości pociąga za sobą dyscyplinę w jej praktykowaniu, właściwe rozumienie wolności – poddanie się przymusowi, który chroni przed przekraczaniem jej granic i nadużywaniem, zaś żywa i szczera wiara pociąga za sobą zachowanie powszechnych form jej wyrażania. Te formy nie służą przecież temu, by uprzykrzyć kapłanowi życie, ale by wszystkim ułatwić wspólne uczestnictwo. To właśnie one, bez względu na czas czy lokalizację geograficzną, łącząc odległe pokolenia i odległe narody, dają nam poczucie bycia pośród swoich – bycia w domu, jakim jest dla nas Kościół.
– Adam Mateusz Brożyński, 27 września 2021 r.
(opublikowano:27 września 2021 r.)