„Jeżeli stwierdzono, iż kłoś jadł po Siedemdziesiątnicy mięso, karano go surowo przez wyłamanie zębów. Prawo Boże bowiem, świeżo w tym kraju wprowadzone, większej nabiera mocy przez taki przymus niż przez post ustanowiony przez biskupów” – pisał na początku XI wieku Thietmar, chwaląc zaprowadzane przez Chrobrego porządki. Relacja merseburskiego biskupa obrazuje rangę postu w ówczesnym chrześcijaństwie oraz świadczy o kościelnym uznaniu dla roli władcy (bo wszak nie o zakresie zmian w stanie uzębienia poddanych) w egzekwowaniu wymagań nowej religii na etapie jej minimalnego zakorzenienia społecznego.
Wczesnośredniowieczne państwo pojmowało swą misję chrystanizacyjną serio, i to nie tylko w fazie misji. Węgierskie statuty św. Stefana ustanawiały karę chłosty za rozmawianie podczas nabożeństwa oraz konfiskatę narządzi za niedzielną pracę w polu, a za naruszenie innych przepisów kościelnych – tygodniowy post i więzienie. Zachowanie nakazanych postów zaliczano, obok respektowania niedziel i świąt, do podstawowych powinności chrześcijanina. Świętowanie w rozumieniu zdecydowanej większości mieszkańców polegało na wstrzymaniu się od pracy. Wobec rzadkich ośrodków kultu, jeszcze w XII wieku, zgodnie z zaleceniami polskich synodów, każda odległa osada miała wysłać na mszę swego delegata. Świeccy biernie asystowali liturgii, wznosząc we wskazanym momencie tajemnicze a przekręcane aklamacje Kyrie elejson. Mniej dbano o nauczenie modlitwy prywatnej niż o zachowanie postów.
Wielki Post rozpoczynano na Zachodzie od Siedemdziesiątnicy lub od Popielca. W Polsce przyjęła się pierwsza praktyka. Drugą, łagodniejszą, przynieśli nad Wisłę osadnicy niemieccy, znajdując na miejscu chętnych naśladowców. Na tych, którzy woleli rozstać się z mięsem na 6, a nie na 10 tygodni przed Wielkanocą, duchowni nakładali ciężkie pokuty, a biskupi rzucali nawet klątwy. W 1248 roku obecny na synodzie prowincjalnym we Wrocławiu legat papieski Jakub powstrzymał gorliwców, pozostawiając wiernym wybór któregoś z tych okresów. Przesądziło to o skróceniu postnych ograniczeń, podejmowanych odtąd od Środy Popielcowej. Zakonników zobowiązano do poszczenia od Siedemdziesiątnicy, zwanej stąd potem Niedzielą Starozapustną.
Wielkopostna wstrzemięźliwość konsumpcyjna oznaczała w Polsce, podobnie jak na Zachodzie, półtora miesiąca (wcześniej – prawie dwa) powstrzymywania się (w zimnej u nas porze roku) od kalorycznych potraw – mięsa oraz nabiału. W dodatku jadano tylko raz dziennie (przy czym w niedziele post ilościowy – ale tylko on – nie obowiązywał). Dochodziły do tego posty związane z wigiliami Większych świąt, suchymi dniami, a także posty cotygodniowe: w środę, piątek i sobotę (o prywatnych już nie wspominając). Jedne nosiły charakter ogólnokościelny, inne zachowywano tylko w kraju. Jakie – o tym niżej (drobiazgowe wyliczenia zawiera cytowana praca Andrzeja Kraśnickiego).
Wpierw narzucają się jednak pytania, bez których informacyjny potok zamuliłby rzeczywistość ważniejszą od faktografii: jak doszło do aż takiej absolutyzacji jednej z wielu możliwych form zaparcia się siebie, że narzucano ją z niezłomnym przekonaniem ogółowi wiernych w sposób urągający niekiedy ludzkim i ewangelicznym zasadom? Jakie racje (a raczej sankcje) przytaczano z ambony przez długie wieki, by utrzymać srogą dyscyplinę postną? Jaka wizja Boga i Jego wymagań kryła się za tym, jakie pojmowanie człowieczej winy? Czy dostrzegano odmienność sytuacji poszczególnych wiernych – w tym szczególnie chorych i ciężko pracujących? Skąd dobór postnych potraw? Jak wierni traktowali ciężar kościelnej reglamentacji odżywiania? Czy miało to związek z przestrzeganiem bardziej istotnych wymagań wiary? Ze sprawiedliwością, miłosierdziem, religijną refleksją, opamiętaniem?
Biblia traktuje o poście wielokrotnie, lecz – najogólniej mówiąc – relatywizuje go, ciągle odnosząc do podstawowych wartości. Ascetyczny fundamentalizm sięga korzeniami daleko poza Objawienie i dotyka nie wyłącznie jasnych i nie tylko religijnych głębi ludzkiej psyche. Praktykowane w cywilizacjach archaicznych okresowe ograniczenia konsumpcyjne łączono z rytami inicjacji, oczyszczenia, błagania, żałoby, by pozbywając się własnej energii, wzmocnić nią sprzyjające siły kosmiczne, zapewnić płodność naturze. Albo by nie wchłonąć wraz z pokarmem tkwiących w nim stale lub czasowo złych mocy, lecz przywołać siły chroniące. Odegrać dramat bezsilności i rozpaczy, przyciągając przebaczenie. Ukarać się samemu, odzyskując w owym katharsis stan poprzedni czy inicjalny. Wyrazić żałobę, przygotować ekstatyczny nastrój.
Polifonia znaczeń zakorzenionego w kulturach prymitywnych postu uzdatniała go do włączenia w krąg wymagań nawet wysoko rozwiniętych religii. Ich kontekst sprzyjał rozwojowi także jakościowej abstynencji pokarmowej. Względy higieniczne, odraza wobec pewnych zwierząt czy ich przydatność w kultach konkurencyjnych sprzyjały tabuizacji. Mozaistyczne przepisy o zwierzętach nieczystych nie były tylko prostym tabu rytualnym, lecz także zespołem zachowań symbolicznych wobec sacrum. Ingerując nawet w kulinarną codzienność, służyły wzmacnianiu świadomości należenia do wybranej wspólnoty kultowej. Co do postu ilościowego: przekonanie, że wyraża uniżenie się przed Bogiem oraz wzmacnia modlitwę, bliskie było nie tylko wyznawcom judaizmu.
Stary Testament odchodzi od magicznych interpretacji skutków postu, odnosząc go do Jahwe z takimi wyrazami pokutnej uległości, jak rozrywanie szat, przywdziewanie worów, posypywanie głowy prochem i w ogóle zaniedbanie ciała. W triadzie dobrych uczynków obok modlitwy i jałmużny znalazł się post. Rozproszonym czy przesiedlonym w miejsca odległe od świątyni zastępował ofiary. Ranga postu urosła tak, że stał się on z czasem wręcz celem samym w sobie, zachowywanym dokładnie, ale czysto zewnętrznie. W skostniałe, od wewnątrz puste praktyki uderzali prorocy: zamiast postu połączonego z uciskiem robotników, waśniami, Bóg woli rozrywanie kajdan zła i zniewolenia, dzielenie się chlebem z głodnym, a domem z tułaczem; należy rozdzierać serce, nie szaty (Iz 58,1-10; Jo 2,13).
Prorockie wołanie o więź kultu z etyką wzmocni Nowy Testament. Formalizmowi sterowanych z zewnątrz praktyk religijnych przeciwstawi dyspozycję wewnętrzną, wolną od względów ludzkich, inspirowaną przez Ducha Świętego. Pierwotna asceza chrześcijan to spontaniczne, nieujęte w regulaminowe szczegóły realizowanie Królestwa Bożego. Wezwanie doń jest łaską, zaproszeniem, nie zniewoleniem. Uczniowie poszczą dobrowolnie, według własnego przekonania; byle nie gorszyć tych, którzy powstrzymują się, jak czynili to w judaizmie lub w pogaństwie, od pewnych pokarmów. Nie ma jednak zwierząt i potraw nieczystych; wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre. Głosząc prymat ducha nad ciałem, św. Paweł uważał, że nazbyt dokładne sprecyzowanie przepisów w tym względzie doprowadziłoby ponownie do zapanowania niewoli starego Prawa. Rygoryzm i ascetyzm miał zostać zastąpiony zasadą miłości oraz wolnym wyborem właściwej drogi samozaparcia przez człowieka, świadomego swej przynależności do Chrystusa.
Nie tylko pisma kanoniczne oddziaływały na młode chrześcijaństwo. Skrajne przeciwstawianie ducha materii, prowadzące do pogardzania ciałem i dręczenia go nadmiernym postem, tudzież na inne przemyślne sposoby, stało się pokusą nacierającą z wielu stron na ewangeliczne myślenie i działanie. W religiach Greków i Rzymian ograniczenia konsumpcyjne nie odgrywały większej roli. Obowiązywały kapłanów przed złożeniem ofiary. Kapłan Posejdona nie jadał ryb, kapłan Ateny – sera. Jedynie kulty misteryjne stawiały w tym względzie większe wymagania. W Eleusis powstrzymywano się od ryb, drobiu, jabłek. Mistowie Kybeli przez 7 dni obywali się bez warzyw korzeniowych, ryb, wieprzowiny. Wtajemniczanych w misteria Izydy obowiązywała abstynencja od wina i mięsa przez 10 dni, a od niektórych pokarmów na stałe. Ablucje oraz uzdrawiające inkubacje w świątyniach, podobnie jak sporo zabiegów medycyny ludowej i magii, odbywano na czczo, co miało warunkować powodzenie.
O ile kulty misteryjne i oficjalne ograniczały posty do samych aktów religijnych, popadając dość szybko w rytualizm, o tyle wedle niektórych szkół filozoficznych asceza stawała się sposobem życia. Aby wygasić zbędne potrzeby cielesne, należy przejść na prostą, ilościową i jakościową dietę, złożoną z chleba, wody, fasoli, owoców, uważali cynicy. Do podobnego samoograniczania nawoływali stoicy, zalecając odżywianie się z umiarem gwoli hartowania, pokonania afektów, poszerzenia wewnętrznej wolności, kierowanej rozumem. W kręgach orficko-pitagorejskich odrzucano pokarmy pochodzenia zwierzęcego (mięso, jaja, ryby) oraz wino. Jarski wikt oferowali także neoplatonicy, nakłaniając w ogóle do minimalnej konsumpcji, a to dla wyzwolenia duszy z więzów zmysłowych. Do chóru zniechęcających do jedzenia dołączyli niektórzy lekarze; Hipokrates aplikował pacjentom głodówkowe kuracje.
Predylekcję do eliminowania mięsa, widoczną w różnorodnych sugestiach ascetycznych, niektórzy tłumaczą atawistycznym lękiem przed duchami gwałtownie zabitych zwierząt lub przed zamieszkałymi w nich demonami, które czyniono odpowiedzialnymi za niekorzystne właściwości pokarmu; także niejadalne rośliny należały do złośliwych bóstw. Zachowując archaiczne ryty, zapomniano o ich pierwotnych motywach. Zwyczaje udokumentowane są więc bez porównania lepiej niż ich geneza.
Religijny klimat I i II wieku sprzyjał podwyższaniu rangi ascezy. Ceniła je wysoko i pierwotna gmina chrześcijańska, pozostawiając wiernym wolność w praktykowaniu postu, a odrzucając oparte na gnostycko-dualistycznym światopoglądzie restrykcje pokarmowe (por. 1 Tm 4,3). Ponieważ Jezus i Apostołowie zostawili w kwestii postu luźny przykład (dla żydowskich obserwantów nawet za słaby – zob. Mt 11,19), nie zaś normujące stanowisko, ulegająca wpływom gnostyckim judeochrześcijańska literatura apokryficzna uzupełniła, jak zwykle, „mankamenty” pism kanonicznych. Enkratyci żądali, by każdy chrześcijanin zrezygnował na stałe z mięsa i wina, a Jezusowi przypisali zdecydowaną wypowiedź w tej materii. Ebionici uczynili Chrystusa wegetarianinem, a Apostołów prawodawcami postu. Poglądy te nie pozostały bez wpływu na kościelną tradycję. Grzegorz z Nazjanzu wiedział już, że i Piotr nie jadał mięsa, a Jan Chryzostom zapewniał, iż wszyscy Apostołowie przestrzegali surowych postów.
Ascetyczne trendy narastały tak wyraźnie, że poganie uważali wkrótce post za typową praktykę żydów i chrześcijan. Już Didache wspomina o postach w środy i piątki. Ascetom to nie wystarczało – wielu wstrzymuje się na stałe od mięsa i wina, inni poprzestają na chlebie i wodzie. Jeżeli używają tłuszczu, to nie zwierzęcego, lecz oliwy. Unikają też ryb, choć nie tak zdecydowanie jak mięsa. Niektórzy bronili ryb: wszak według Rdz 1,20-22 zostały stworzone z wody. A że wespół z nimi, tegoż czwartego dnia, Stwórca powołał do bytu i ptactwo, biblijny ów argument zaważy kiedyś na jadłospisie średniowiecznych klasztorów o łagodniejszej regule. Natomiast wielu chrześcijańskich abnegatów, podobnie jak pitagorejczycy, nie spożywało jaj, Grzegorz Wielki zaś przypomni później o wstrzymywaniu się także od mleka i sera w dniu, w którym nie wolno jeść mięsa. Ta opinia świętego papieża utrwali się mocno i na długo w kościelnej dyscyplinie postnej.
Wracajmy do schyłku starożytności. Manichejczycy podbudują swoje rygory pokarmowe dualizmem, montaniści włączą ostrą ascezę w służbę eschatologii i ekstazy. Walka Kościoła z przeciwnikami to nie to samo co wolność od ich wpływów. Mnisi przejmą co surowsze zwyczaje rozmaitej proweniencji i doprowadzą tu i ówdzie do krańcowości. Egipscy i syryjscy chłopi, zapoczątkowawszy ruch monastyczny, nadali mu pewne rysy, czytelne jeszcze po wiekach, nie tylko w klasztorach. Anachoreci poszerzyli znacznie (w porównaniu z przekazem Ewangelii) pole działania szatana; był to skutek bliskiego im pierwotnego animizmu, rozpowszechnionego w masach nieprzenikniętych racjonalistyczną kulturą arystokratycznych i miejskich elit grecko-rzymskich. Wszechobecne zagrożenie przez złe duchy spowoduje ujmowanie zmagania się z sobą w kategoriach walki z demonami. Obsesja zagrożenia diabelskiego powodowała, że przy słabej znajomości prawd wiary mnisi znad Nilu czy Orontesu, współzawodnicząc między sobą, namiętnie oddawali się ascezie. Czytany na Wschodzie i Zachodzie żywot Antoniego Pustelnika, pióra św. Atanazego, upowszechniał wizję męża odżywiającego się chlebem, solą i wodą raz dziennie, czasem rzadziej, wieczorem. Miał licznych naśladowców. Pachomiański cenobityzm hamował wyczynowe praktyki indywidualistów, a chorym przynoszono do celi nawet mięso i wino.
W dalszym rozwoju monastycyzm, zwłaszcza zachodni, będzie w sprawach postu oscylował między umiarem a rygoryzmem. Odczują to i wierni, gdy wybierani od V wieku coraz częściej spośród mnichów biskupi zaczną upowszechniać bliskie im ideały ascetyczne. Pożywienie zaoszczędzone w zaprowadzonym już 40-dniowym poście przedwielkanocnym miało wesprzeć ubogich. Osłabiając żądze, wzmacniamy ducha – powtarzano świeckim za bogatą literaturą monastyczną. Przykład 40 dni postu Chrystusa wspierano racjami używanymi przez pitagorejczyków i platończyków: post oczyszcza duszę z obciążającej ją materii, czyni ją lekką, zdolną jasno pojąć Boską prawdę.
W sądowo pojmowanej religii średniowiecza górował rachunek zasług, win i kar. Przemierzający barbarzyńską Europę mnisi iroszkoccy, znani z samowyniszczających umartwień, propagowali taryfowe wykazy pokut za grzechy, będące projekcją zasad ówczesnego prawa karnego na praktykę religijną; wśród pokut niemałą rolę odgrywały mortyfikacje (umartwienia) podniebienia. Penitencjały te uzupełni z czasem ryzykowny system zamienników. Pojmowanie przeakcentowanej pokuty przesunie się wręcz niebezpiecznie z metanoi na zewnętrzne uczynki: kto na przykład ma za pokutę pościć przez miesiąc o chlebie i wodzie, może zamiast tego powstrzymać się tylko od mięsa i wina oraz odmówić 1680 psalmów (na klęczkach – 1200). Kto nie może ani pościć, ani recytować psalmów, da za rok takiej pokuty 26 solidów jałmużny, a w każdym tygodniu powstrzyma się od jedzenia aż do nony w jednym dniu, w drugim zaś – do nieszporów. Nadto w ciągu Wielkiego Postu połowę porcji odda ubogim.
Za niezachowanie samego Wielkiego Postu groziło rozciągnięcie jego rygorów na dalsze 40 dni, a tu i ówdzie nawet na cały rok. Powtarzano też za Grzegorzem Wielkim, że Wielki Post to po odliczeniu niedziel jakby dziesięcina czasu dla Boga, składana za cały rok. Za przyjęcie Eucharystii nie na czczo przewidziano 7 dni postu. Usiłowano też, pod takąż sankcją postów lub jałmużn, narzucić powstrzymywanie się w czasie Czterdziestnicy od współżycia małżeńskiego. Miał to ułatwić właśnie post od – kojarzonego z pobudliwością – mięsa zwierząt lądowych. (…)
– ks. Jan Kracik, „Paradoksy z dziejów Kościoła” (fragm.), Kraków 2012, s. 153-160.
– tekst ukazał się wcześniej i pełna jego treść jest dostępna on-line: ks. Jan Kracik, „Post po staropolsku”, „Nasza Przeszłość” t. 75/1991, s. 65-90.
(opublikowano:15 lutego 2018 r.)