Po konferencji dotyczącej przypowieści o dwóch synach, pewna kobieta zapytała wygłaszającego ją zakonnika: «A co jeśli Bóg przebaczył człowiekowi, ale on nie potrafi przebaczyć sam sobie?». Zakonnik odpowiedział, że jest to oznaką ludzkiej pychy, gdyż człowiek zamiast wierzyć w słowa kapłana, który w imię Boga udziela rozgrzeszenia, woli wierzyć samemu sobie.
Dlaczego przebaczenie jest tak ważne? Dlatego, że jego brak zamyka na miłość. Przykazanie miłości mówi, że powinniśmy kochać bliźnich jak samych siebie. Jeśli nie mamy dla siebie cierpliwości, łagodności, pokoju i przebaczenia – czy znajdziemy je dla innych? I jeśli nie potrafimy sami sobie czegoś przebaczyć – czy będziemy w stanie otworzyć się na przebaczenie i miłość ze strony kogoś innego?
Miłość nie sprzeciwia się ludzkiej wolności. Nie może się realizować, dopóki człowiek nie pozwoli się kochać – dopóki nie podejmie decyzji, by się na nią otworzyć – dopóki sam nie wyda na nią zgody. Jest to prawdą zarówno w przypadku miłości Boga do człowieka, jak i w przypadku miłości pomiędzy ludźmi. Miłość jest darem, a dar nie jest zapłatą za zasługi – otrzymujemy ją nie za coś, ale mimo wszystko. Nie jest ona też piętnem do którego noszenia jesteśmy zmuszeni – można odmówić jej przyjęcia – można nią wzgardzić.
Anegdota mówi, że św. Franciszek biegał po mieście wykrzykując, że miłość nie jest kochana. Cóż to oznacza? Otóż bardzo często próbujemy wzrastać w miłości własnym wysiłkiem, poprzez pobożność i dobre uczynki. Na nic się to jednak nie zda, jeśli zagubimy istotę sprawy. Istota zaś tkwi w tym, że najpierw należy się na miłość otworzyć i pozwolić, aby żyła w nas, a my w niej – abyśmy mogli w niej wzrastać. To ona jest naszym wzrostem, a nie nasze własne wysiłki, które bez niej nic nie znaczą. Dobre czyny i pobożność są owocem miłości, a nie walutą pozwalającą na jej zakup.
Świętość nie jest bezgrzesznością. Problem z akceptacją własnej nędzy także wynika z bardzo subtelnego rodzaju pychy, gdyż świadczy o idealizowaniu samego siebie. W takim przypadku, za każdym razem gdy popełniamy jakiś grzech, bądź w czymś zawodzimy, wpadamy w gniew, bo staje się to skazą na naszej doskonałości. Ale przecież nikt z nas nie jest doskonały i nie powinno nas wcale dziwić to, że upadamy. Powinno nas raczej zdumiewać to, że dzięki łasce Bożej jesteśmy w stanie wytrwać w dobrym. Świętość to niezłomne wstawanie i rozpoczynanie wciąż od nowa. Nie trzy, nie siedem i nie siedemdziesiąt siedem razy, ale dokładnie tyle razy, ile razy upadniemy.
Papież Franciszek mówi, że «Bóg nigdy nie męczy się przebaczaniem nam. To nas męczy proszenie Go o wybaczenie. Prośmy o tę łaskę, byśmy nigdy nie nużyli się tą naszą prośbą o przebaczenie». Pozwólmy się kochać – tak Bogu, jak i ludziom, bo co nam przyjdzie z zamykania się w labiryncie własnych myśli, skoro często sami nie wiemy co jest dla nas dobre? Nie musimy wszystkiego rozumieć, bo jak mówi ks. Twardowski, «wierzyć – to znaczy nawet nie pytać, jak długo jeszcze mamy iść po ciemku». Wiara polega w swej istocie na dziecięcym zaufaniu, że jest ktoś, kto wie lepiej i poprowadzi nas bezpiecznie przez sztorm, gdy sami nie mamy sił, by utrzymać żagle…
(opublikowano:28 sierpnia 2016 r.)