Przekleństwa i uciążliwości

·ekscerpcje z innych źródeł ·

201004-omag-worst-qualities-cursing-600x411

Większość uciążliwości, przez które mężczyźni klną, a kobiety płaczą, pochodzi w gruncie rzeczy z uczuć i wyobraźni, czyli wyłącznie z umysłu. Na przykład słyszymy nieraz, jak dorośli ludzie utyskują, że pociąg się spóźnia, a oni muszą bez celu snuć się po stacji. Ale czy kiedykolwiek słyszeliście, by mały chłopiec skarżył się, że chodzi po stacji kolejowej, czekając na pociąg? Nie; gdyż dla niego pobyt na stacji jest jak pobyt w pałacu dziwów, pełnym poetycznych radości. Czerwone i zielone światła sygnałów są niczym nowe słońce i nowy księżyc. A kiedy drewniane ramię semafora opada gwałtownie w dół, to jakby wielki władca opuścił berło na znak, że może już rozpocząć emocjonujący turniej pociągów. Co do mnie, posiadam w tej kwestii nawyki małego chłopca – a mogą się one okazać ze wszech miar przydatne dla ludzi, którzy tylko stoją i czekają na podmiejski o drugiej piętnaście. Mają wszak masę czasu na medytacje, pełne przemyśleń owocnych i bogatych…

Ta sama zasada odnosi się do dowolnej innej niedogodności życia ludzkiego. Dżentelmen, którzy usiłuje wyjąć muchę z mleka lub wydobyć kawałek korka pluskający w butelce wina, nieraz wyobraża sobie, że jest zirytowany. Niech pomyśli o cierpliwości wędkarzy, siedzących nad ciemnymi stawami, i niechaj dusza jego napełni się pokojem i wdzięcznością. Znałem też nader nowoczesnych ludzi, przywiedzionych przez własną złość do używania rozmaitych słów z zakresu terminologii medycznej i demonologicznej, do których nie przywiązywali jednak doktrynalnego znaczenia – a wszystko za sprawą banalnej, zacinającej się szuflady. Pewien mój znajomy miał wyjątkowo złośliwą szufladę. Była niewątpliwie felerna i w konsekwencji była codziennie nazywana innym rymującym się określeniem. Wskazałem mu jednak, że jego poczucie krzywdy jest w rzeczywistości subiektywne i względne, opiera się bowiem wyłącznie na założeniu, że szuflada może, musi i powinna otwierać się gładko. „Lecz jeśli wyobrazisz sobie – powiedziałem – że walczysz z potężnym i zawziętym wrogiem, potyczka stanie się podniecająca, a nie denerwująca. Pomyśl, że wleczesz szalupę ratunkową na brzeg morza. Pomyśl, że ratujesz alpinistę, który ugrzązł w szczelinie lodowca. Pomyśl nawet, że jesteś małym chłopcem i bawisz się w przeciąganie liny między Anglikami i Francuzami”. Powiedziawszy to, oddaliłem się, lecz nie wątpię, że słowa moje przyniosły owoc. Od tej pory, jak sądzę, mój znajomy co dzień chwyta za gałkę szuflady z rumieńcem na twarzy i błyszczącymi oczami, wydają sam do siebie okrzyki zagrzewające do boju i słysząc, zda się, dokoła ryk podekscytowanych tłumów.

Nie jest więc pomysłem całkiem ekscentrycznym i niewiarygodnym, że można akceptować nawet powódź w Londynie i czerpać z niej poetycką radość. W rzeczywistości nie powoduje ona nic, co wykraczałoby poza niewygodę, zaś niewygoda, jak już powiedziałem, to tylko jeden aspekt prawdziwie romantycznej sytuacji – i to w dodatku aspekt najbardziej suchy i przypadkowy. Przygoda to po prostu niedogodność traktowana we właściwy sposób. Niedogodność to po prostu przygoda traktowana w niewłaściwy sposób.

G.K. Chesterton, „O bieganiu za kapeluszem” w: „Obrona świata”, przeł. J. Rydzewska, Warszawa-Ząbki 2006, s. 302-306.

(opublikowano:11 października 2013 r.)