Raban o święte znaki

·moje przemyślenia ·

https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=5MuK_pfzkjU

Jako wspólnota języka, zwracamy uwagę na powszechną czytelność znaków alfabetu jakimi się posługujemy, aby wykluczyć podstawowe bariery komunikacyjne w jej obrębie. Podobnie rzecz ma się na wyższym poziomie abstrakcji, w przypadku słów i zdań na temat świata. Gdy ktoś posługuje się nimi w oderwaniu od ich ustalonych znaczeń, nazywamy go kłamcą. Całkowity relatywizm w tych kwestiach prowadzi w konsekwencji bezpośrednio do zerwania więzi społecznych, które opierają się właśnie na języku, umożliwiającym współpracę i zachowywanie dziedzictwa kulturowego.

Znaki wyznaczają kierunki, porządkując nasze życie we wszystkich jego aspektach, do których możemy zaliczyć życie uczuciowe, emocjonalne, duchowe, cielesne, rodzinne, wspólnotowe itd. Dlatego też, winniśmy te znaki szanować, gdyż wiele z nich stanowi dziedzictwo przekazywane nam od pokoleń, a ich utworzenie wymagało wielkiego poświęcenia. Szacunek dla znaków stanowi zatem bezpośrednią konsekwencję szacunku dla tych, którzy poruszali się w ciemnościach i narażali na niebezpieczeństwo, aby rozświetlać przed nami tajemnice tego świata.

Nie wszyscy korzystamy z tych samych znaków i niekiedy uznajemy za obiektywnie bezwartościowe te znaki, które dla nas samych nie stanowią żadnej wartości. Tymczasem możliwe, że kwestia ich istnienia stanowi dla kogoś sprawę życia i śmierci. Bezmyślnie niszcząc takie znaki nie zdajemy sobie nawet sprawy, że może to oznaczać zamach na czyjeś życie. Szczególnie prawdziwe okazuje się to w przypadku wiary, która operuje nie tylko poszczególnymi znakami, wskazującymi wyznawcom danej religii właściwą drogę, ale także symbolami, a zatem pojedynczymi elementami, które prowadzą w nieskończoną rzeczywistość, z której istnienia możemy w ogóle nie zdawać sobie sprawy.

Dla jednych np. zniszczenie obrazu Najświętszej Maryi Panny, pojawienie się nago w świątyni czy przekręcanie tekstu pieśni chwalącej Boga może wydawać się zabawne i niegroźne, ale dla innych stanowi zamach na to, co nienaruszalne – na fundament życia i sens ludzkiej egzystencji, którego znaki te i symbole stanowią wyraz. Ma to szczególnie znaczenie w przypadku religii, która trwa od wieków i na której zasadza się istnienie całego narodu, jak ma to miejsce w przypadku naszego kraju. Mimo niezliczonych zmian w administracji państwowej, wiara chrześcijańska przetrwała tutaj od czasów Mieszka I, kształtując od ponad tysiąca lat naszą tożsamość i nikt z nas, bez względu na wyznanie, nie może tego faktu ignorować.

Obraza uczuć religijnych dotyka ludzi w sposób szczególny i nie ma co się dziwić, że przeżywają ją bardzo boleśnie. Często też ból ten wywołuje gniew, a niekiedy nawet agresję. Wydaje się to jednak zrozumiałe, skoro chodzi tutaj o coś więcej niż tylko zamach na pojedynczego człowieka. Tego typu zachowanie stanowi przecież cios dla wszystkich, którzy pokładają swoją nadzieję w określonej wierze i którzy widzą w niej sens nie tylko własnego życia, ale życia w ogóle. Profanacja dotyka zatem nie tylko osób aktualnie żyjących, ale także osób zmarłych i przyszłych pokoleń, które określoną wiarę przyjmują z miłości do swoich rodziców.

Zdarza się, że ludzie dokonujący takich czynów jednocześnie twierdzą, że nikt nie potrzebuje religii, gdyż moralność wypływa niejako z ludzkiej natury. Tkwi w tym oczywista sprzeczność, gdyż absolutny fundament moralności stanowi zaraz obok miłości do Boga – miłość braterska. Miłość taka przejawia się w poszanowaniu godności drugiego człowieka, a nie w odzieraniu go z niej. Miedzy podejmowaniem dialogu na temat prawdziwości danej religii czy filozofii, a szyderstwem i profanacją, zachodzi ostatecznie diametralna różnica.

Jeszcze bardziej naganne zachowanie polega na szerzeniu treści otwarcie nawołujących do nienawiści wobec określonej wspólnoty, które stanowi zresztą przestępstwo w naszym kraju. Niekiedy człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że popularyzując hasła nawołujące np. do palenia kościołów czy prześladowania ludzi z uwagi na ich powołanie do życia konsekrowanego, przyczynia się bezpośrednio do realizacji tego rodzaju zachowań i ponosi za nie pełną odpowiedzialność. Tłumaczenie się tym, że tego rodzaju hasła dobrze się sprzedają lub że na tym polega wolność słowa, w żadnej mierze nie usprawiedliwiają sprawcy i nie zmniejszają jego winy. Nie możemy bowiem uznać pieniędzy, a zatem ludzkiego wymysłu, za coś ważniejszego od samego człowieka – jego godności, praw i życia. Podobnie prawo do wolności słowa zostaje przekroczone, jeśli ktoś próbuje usprawiedliwiać nim dyskryminację czy też mowę nienawiści wymierzoną w jakąś grupę wyznaniową.

Ostatecznie pozostaje jeszcze zwrócić uwagę na to, że zawarte tutaj stwierdzenia nie mają rewolucyjnego charakteru i dla pokolenia naszych dziadków wydawały się czymś dosyć oczywistym, pomimo trudnych czasów w jakich przyszło im żyć. Nawet osoby niewierzące miały często świadomość konieczności poszanowania pewnych wartości, tymczasem dzisiaj atakowanie czyjejś świętości staje się powszechną modą, a niekiedy nawet powodem do chluby – także w przypadku wydawałoby się dorosłych już ludzi. Nie chodzi tutaj już nawet o kwestie samej wiary, ale zwykłej kultury osobistej i podstawowej umiejętności współżycia z innymi ludźmi, która zaczyna w nas zanikać.

Czy możemy się na to wszystko godzić, podchodząc do tego obojętnie? Non possumus! Pamiętajmy, że chrześcijanin żyje nadzieją i postrzega swoje życie jako dar, a zarazem jako krzyż – wyzwanie, które stawia przed nim Bóg. Bez względu na wszystko nie możemy odrzucać swojego powołania do tego, by nieść światu światło wiary, nadziei i miłości. Nie możemy odrzucać swojego powołania do świętości, zamykając się na innych i uciekając od odpowiedzialności za swoją rodzinę, Kościół Święty i Ojczyznę.  Nie dajmy się jednak w tym wszystkim prowadzić emocjom i zdajmy się na rozum, by broniąc tych świętości, jednocześnie nie przestawać się nimi kierować i nie dawać tym samym argumentów na potwierdzenie fałszywych przekonań tym, którzy tylko na nie czekają. Qui tacet, consentire videtur!

Adam Mateusz Brożyński, 9 sierpnia 2013 r.

(opublikowano:9 sierpnia 2013 r.)