Roztrwonione dziedzictwo

·ekscerpcje z innych źródeł ·

Sky-Kingdom-sky-kingdom-31509332-1280-1024

Moja cywilizacja jest spadkobierczynią wartości przyniesionych przez chrześcijaństwo. Chcę przemyśleć, jak zbudowano tę katedrę, aby lepiej zrozumieć jej architekturę.

Z kontemplacji Boga wypływała zasada równości ludzi, ponieważ wszyscy byli równi wobec Boga. I ta równość była czymś zrozumiałym. Można być równym tylko wobec czegoś. Prosty żołnierz i kapitan są równi wobec narodu. Równość jest pustym słowem, pozbawionym znaczenia, jeśli nie można jej z czymś powiązać.

Pojmuję jasno, dlaczego ta równość, która była równością Bożych praw udzielonych każdemu człowiekowi, nie pozwalała zamykać przed nikim rozwoju wzwyż: Bóg mógł właśnie tę jednostkę obrać sobie jako drogę. Ponieważ jednak chodziło także o równość praw Boga do tych ludzi, rozumiem, dlaczego wszyscy, kimkolwiek by byli, podlegali tym samym obowiązkom i temu samemu poszanowaniu praw. Będąc obrazem Boga mają równe prawa. Służąc Bogu, mają równe obowiązki.

Rozumiem, dlaczego równość wobec Boga nie pociągała za sobą sprzeczności ani bezładu. Demagogia wdziera się, kiedy w braku wspólnej miary zasada równości wyradza się w zasadę identyczności. Wówczas prosty żołnierz nie salutuje przed kapitanem, ponieważ salutując oddawałby honory jednostce, nie Narodowi.

Moja cywilizacja, dziedzictwo Boże, uczyniła ludzi równymi wobec Człowieka.

Rozumiem źródło wzajemnego szacunku ludzi dla siebie. Uczony winien był szacunek nawet palaczowi okrętowemu, ponieważ w nim czcił Boga, którego Ambasadorem był także i palacz. Jakiekolwiek byłyby wartości jednego człowieka, a mierność drugiego, nikt nie mógł rościć sobie prawa do wtrącania drugiego w niewolę. Nie poniża się Ambasadora. Ten szacunek dla człowieka nie pociągał bynajmniej za sobą upodlającego korzenia się przed marnością, głupotą lub ignorancją, bo szanował przede wszystkim w człowieku godność Ambasadora samego Boga. W ten sposób miłość Boga stwarzała między ludźmi stosunki szlachetne, ponieważ chodziło o stosunki między jednym Ambasadorem a drugim, niezależnie od ich wartości indywidualnej.

Moja cywilizacja, dziedzictwo Boże, ugruntowała szacunek dla Człowieka poprzez jednostki.

Rozumiem źródło braterstwa ludzi. Ludzie byli braćmi w Bogu. Można być bratem jedynie w czymś. Jeżeli braknie łączącego węzła, ludzie będą po prostu żyli jeden obok drugiego, ale nie będą powiązani między sobą. Nie można być bratem w oderwaniu. Moi koledzy i ja jesteśmy braćmi w naszej Grupie 2/33, która nas łączy. Francuzi są braćmi we Francji, ich wspólnej ojczyźnie.

Moja cywilizacja, dziedzictwo Boże, uczyniła ludzi braćmi w Człowieku.

Rozumiem znaczenie obowiązków miłości, których mnie uczono. Miłość była służbą Bogu w ludziach. Należała się Bogu bez względu na wartość poszczególnego człowieka. Tego rodzaju miłosierdzie nie upokarzało obdarowanego ani nie krępowało go więzami wdzięczności, ponieważ dar nie był skierowany do niego, lecz do Boga. Czynienie miłosierdzia nie przekształcało się nigdy w hołd składany miernocie, głupocie lub ignorancji. Lekarz miał obowiązek narażać swe życie lecząc najnędzniejszego z zadżumionych. Służył w ten sposób Bogu. Nie poniżała go noc bezsenna, spędzona na czuwaniu przy łóżku chorego złodzieja.

Moja cywilizacja, dziedzictwo Boże, uczyniła z miłości bliźniego dar składany Człowiekowi poprzez jednostkę.

Rozumiem głęboki sens Pokory wymaganej od Człowieka. Pokora nie poniżała go. Raczej wywyższała. W jej świetle widział wyraźniej swą rolę Ambasadora. Nakazując mu czcić Boga w drugim człowieku kazała jednocześnie czcić go w sobie i czuć się wysłannikiem Bożym, drogą Bożą. Kazała mu zapomnieć o sobie, aby mógł osiągnąć wielkość, bo jeśli człowiek przejmie się własną ważnością, droga, którą powinien być, staje się zagradzającym murem.

Moja cywilizacja, dziedzictwo Boże, głosiła także szacunek dla samego siebie, czyli szacunek dla Człowieka poprzez siebie.

Rozumiem wreszcie, dlaczego miłość Boga uczyniła ludzi odpowiedzialnymi jednych za drugich i nakazała im Nadzieję jako cnotę. Czyniąc każdego człowieka Ambasadorem tego samego Boga, w ręce każdego złożyła zbawienie wszystkich. Nikt nie miał prawa zwątpić, ponieważ był wysłannikiem kogoś większego od siebie. Rozpacz byłaby zaparciem się Boga w sobie. Ten obowiązek Nadziei można by wyrazić następująco: „Uważasz się za tak ważnego? Jakaż zarozumiałość w twojej rozpaczy!”

Moja cywilizacja, dziedzictwo Boże, zrobiła każdego odpowiedzialnym za wszystkich ludzi, a wszystkich za każdego. Jednostka winna się poświęcić dla ocalenia zbiorowości. Nie chodzi tu bynajmniej o jakiś bezmyślny arytmetyczny rachunek. Chodzi o poszanowanie Człowieka poprzez jednostkę. O wielkości mojej cywilizacji świadczy fakt, że stu górników naraża swe życie dla ratowania jednego zasypanego towarzysza. Ratują Człowieka.

W świetle tego rozumiem jasno sens wolności. To wolność wzrostu drzewa w polu, siły jego nasienia. To klimat, w którym człowiek rośnie wzwyż. Wolność podobna jest do pomyślnego wiatru. Tylko dzięki niemu żaglowce suną swobodnie po powierzchni morza.

Człowiek w ten sposób ukształtowany posiadałby potęgę drzewa. Jakąż przestrzeń mógłby ogarnąć swymi korzeniami! Ileż materiały ludzkiego mógłby wchłonąć, by nim rozkwitnąć w słońcu!

Ale ja pokpiłem wszystko. Roztrwoniłem dziedzictwo…

Antoine de Saint-Exupery, „Pilot wojenny”, XXVI (fragm.)

(opublikowano:6 lipca 2014 r.)