Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego (Mk 10,15); Są trudne do zrozumienia pewne sprawy, które ludzie niedouczeni i mało utwierdzeni opacznie tłumaczą, tak samo jak i inne Pisma, na własną swoją zgubę (2P 3,16).
Istnieją dwa dary, albo zdolności, poprzez które ludzie osiągają prawdę: wiara i rozum. Z tych dwóch stron zatem pochodzą dwa kolejne ataki na pozycję katolicyzmu, pozycję, która sama w sobie nie zwraca się w żadnym z tych kierunków. Z jednej strony słyszymy, że wierzymy zbyt prosto, z drugiej – że nie wierzymy dostatecznie prosto. Z jednej strony – że dowodzimy zbyt mało, z drugiej – że nie dowodzimy wystarczająco dużo. Uporządkujmy te ataki.
„Wy katolicy – mówi jeden krytyk – jesteście zbyt łatwowierni w sprawach religii. Wierzycie nie jak wierzą ludzie rozumni, dlatego, że zweryfikowaliście albo doświadczyliście prawd, które wyrażacie, ale po prostu dlatego, że te dogmaty przedstawia wam Kościół. Jeśli rozum i zdrowy rozsądek są darami Boga, które mają być wykorzystywane, to z pewnością bardzo dziwne jest, że uciszacie je, poszukując najwyższej prawdy. Wiara oczywiście ma swoje miejsce, ale nie może to być ślepa wiara. Rozum musi testować, weryfikować i interpretować, w przeciwnym razie wiara jest zwykłą naiwnością. Rozważcie na przykład słowa Chrystusa, To jest Ciało moje. Można z pewnością przypuszczać, że te słowa, tak jak brzmią, oznaczają to, co wy twierdzicie, że oznaczają. Jednak zinterpretowane przez rozum nie mogą oznaczać niczego takiego. Czy sam Chrystus nie siedział w cielesnej postaci przy stole, kiedy je wypowiedział? Jak zatem mógł trzymać siebie samego w dłoni? Czyż stale nie przemawiał w metaforach i obrazach? Czy nie nazywał samego siebie bramą i winnym krzewem? (J10,7 i J15,1) Zatem kiedy użyjemy rozumu do interpretacji tych słów, oczywiste jest, że nie miał na myśli niczego więcej jak tylko, że ustanawia upamiętniające święto, w którym chleb ma symbolizować Jego Ciało, a wino – Jego Krew. Tak jak w przypadku wielu innych szczególnie katolickich doktryn – praw Piotrowych, władzy «związywania i rozwiązywania» i całej reszty. Wiara katolicka w tych punktach wykazuje nie wiarę odpowiadającą tej nazwie – to jest wiarę sprawdzoną przez rozum – ale wyłącznie łatwowierność. Bóg dał nam wszystkim rozum! Zatem w Jego Imię używajmy go!”
Z drugiej strony pochodzi dokładnie przeciwny zarzut. „Wy katolicy – woła inny krytyk – jesteście w swojej wierze zbyt argumentacyjni, dedukcyjni i logiczni. Prawdziwa religia jest czymś bardzo prostym. To postawa dziecka, które ufa i nie zadaje pytań. Ale u was katolików religia przerodziła się w teologię. Jezus Chrystus nie napisał Sumy teologicznej. Sformułował kilka prostych stwierdzeń, które, tak jak brzmią, zawierają całą religię chrześcijańską. Są pełne tajemnicy, bez wątpienia, ale to On sam pozostawił je tajemniczymi. Dlaczego zatem wasi teolodzy próbują penetrować regiony, których nie objawił i rozwijać to, co pozostawił nierozbudowanym? Weźmy na przykład słowa Chrystusa: To jest Ciało moje. Oczywiście teraz te słowa są tajemnicze i gdyby Chrystus uważał, że powinny być inne, sam dałby do nich niezbędny komentarz. Jednak tego nie zrobił. Pozostawił je w straszliwej i głębokiej prostocie, w którą żadna ludzka logika nie powinna nawet próbować się zapuszczać. Jednak spójrzcie na rozległą i skomplikowaną teologię, którą tradycje albo nagromadziły na owych słowach, albo próbowały z nich wydobyć, na teorie filozoficzne, za pośrednictwem których próbowano je wyjaśnić, na skomplikowane i głębokie nabożeństwa, które na nich oparto! Cóż mają wspólnego słowa takie jak «transsubstancjacja» i «współobecność», nabożeństwo wystawienia Najświętszego Sakramentu, zgromadzenia takie jak Kongres Eucharystyczny, z dostojną prostotą ustanowienia przez samego Chrystusa? Wy katolicy zbytnio debatujecie – dedukujecie, wnioskujecie sylogistycznie i wyjaśniacie – aż prosta wspaniałość tajemniczego aktu Chrystusa zostanie całkowicie przykryta i schowana. Bądźcie mniej skomplikowani! Lepiej jest kochać Boga, niż uczenie rozprawiać o Trójcy Świętej. Nie spodobało się Bogu zbawić swego ludu poprzez dialektykę. Więcej wierzcie, mniej debatujcie!”
Zatem raz jeszcze podnoszony jest podwójny zarzut. Wierzymy, jak się zdaje, tam, gdzie powinniśmy dowodzić. Dowodzimy tam, gdzie powinniśmy wierzyć (Por. 1 Kor 1,21.). Wierzymy zbyt ślepo i nie dość ślepo. Dowodzimy zbyt szczegółowo i nie dość szczegółowo. Jest to rozległy temat – relacje wiary i rozumu oraz miejsce każdego z nich w postawie człowieka wobec prawdy. Możemy oczywiście jedynie rzucić okiem na te zagadnienia w zarysie.
Przede wszystkim rozważmy, jako rodzaj ilustracji, relacje tych rzeczy w zwykłej ludzkiej nauce. Ani wiara, ani rozum nie będą tam dokładnie takie same jak w sprawach nadprzyrodzonych. Jednak dla naszego celu będzie to wystarczająca paralela. Naukowiec, powiedzmy, zamierza przeprowadzić obserwacje struktury nogi muchy. Chwyta swą muchę, przeprowadza sekcję, preparuje, umieszcza pod mikroskopem, obserwuje i notuje. Wydawałoby się, że jest to czysta nauka w jej najczystszym, a rozum – w jego najbardziej rozumnym aspekcie. Jednak akty wiary w tym bardzo prostym procesie są, jeśli to dokładnie rozważymy, po prostu niezliczone. Naukowiec musi przyjąć jako akt wiary, z pewnością rozumny akt, niemniej jednak – wiary, co następuje: najpierw, że jego mucha nie jest wybrykiem natury, następnie – że jego soczewka jest symetrycznie wyszlifowana, potem – że jego obserwacja jest adekwatna, potem – że jego pamięć nie zawodzi go pomiędzy obserwacją a dokonaniem zapisu tego, co widział. Te akty są tak rozsądne, że zapominamy, iż są aktami wiary. Są usprawiedliwione przez rozum, zanim zostaną dokonane i są zazwyczaj, chociaż nie zawsze, weryfikowane później przez rozum. Jednak są, w swej istocie, wiarą, a nie rozumem.
Podobnie kiedy dziecko uczy się obcego języka. Rozum uzasadnia jeden jego akt wiary – że nauczyciel jest kompetentny, kolejny – że jego gramatyka jest prawidłowa, trzeci – że słyszy, widzi i rozumie poprawnie podawane mu informacje, czwarty – że taki język rzeczywiście istnieje. A kiedy później odwiedza Francję, może, bez ograniczeń, znowu zweryfikować swym rozumem akty wiary, jakie uprzednio przyjęło. Niemniej jednak były to akty wiary, chociaż rozumne. Jednym słowem: żadna zdobycz ani postęp w żadnej dziedzinie ludzkiej wiedzy nie są możliwe bez ćwiczenia wiary. Nie mogę zejść po schodach w ciemności bez co najmniej tylu aktów wiary, ile jest stopni schodów. Społeczeństwo nie mogłoby przetrwać kolejnego dnia, gdyby całkowicie brakowało wzajemnej wiary między jego jednostkami. Z pewnością najpierw używamy rozumu, aby usprawiedliwić naszą wiarę, a później dowodzimy, aby ją zweryfikować. Niemniej jednak środkowym stopniem jest wiara.
Kolumb najpierw dowiódł, że za Atlantykiem musi być ląd, a później użył tego samego rozumu, aby zweryfikować swe odkrycie. Jednak bez najwyższego aktu wiary pomiędzy tymi dwoma procesami, bez tego niemal zuchwałego momentu, w którym pierwszy w Europie podniósł kotwicę, rozum nigdy nie wyszedłby poza spekulatywne teoretyzowanie. Wiara uczyniła dla niego realnym to, co rozum sugerował. Wiara faktycznie spełniła to, o czym rozum mógł jedynie śnić.
Przyjrzyjmy się teraz przyjściu na ziemię Jezusa Chrystusa. Przyszedł, jak teraz wiemy, Boski Nauczyciel z nieba, aby dokonać Objawienia od Boga. Przyszedł mianowicie, aby żądać od ludzi najwyższego aktu wiary w Niego samego. On sam był bowiem wcieloną mądrością i dlatego żądał, jak nikt inny nie może tego żądać, najwyższej akceptacji swego prawa. Zatem żaden postęp w Boskiej wiedzy, jak On sam nam mówi, nie jest możliwy bez tego początkowego aktu. Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego. (Mk 10.15) Każda dusza, która ma otrzymać to nauczanie w jego całości, musi najpierw przyjąć Nauczyciela i siąść u Jego stóp. Jednak nie przedstawił tego roszczenia wyłącznie na podstawie własnego, niepopartego niczym, słowa. Przedstawił, by tak rzec, swe listy uwierzytelniające. Wypełnił proroctwo. Czynił cuda. Zaspokajał poczucie moralności. Wierzcie Mi – mówił – przynajmniej ze względu na same dzieła. (j 14,11.) Zatem zanim zażądał fundamentalnego aktu wiary, od którego musi zależeć przyjęcie Objawienia, podjął trud uczynienia tego aktu wiary rozumnym. „Spójrzcie, co czynię – powiedział faktycznie – obserwowaliście Moje życie, słowa i czyny. Teraz czyż nie jest zgodne z rozumem, abyście uznali Moje roszczenia? Czy możecie uzasadnić, rozumowo, na jakiejkolwiek innej podstawie, niż ta, o której mówię, zjawiska Mojego życia?”
Z pewnością zatem odwoływał się do rozumu. Odwoływał się do prywatnego osądu, ponieważ aż do tamtej chwili było to wszystko, co posiadali Jego słuchacze. Ale żądając aktu wiary, odwoływał się do prywatnego osądu po to, aby postawić go z boku. Odwoływał się do rozumu, jakby mówił: czyż nie byłoby rozsądnie stanąć na chwilę z boku i pozwolić wierze zająć jego miejsce. I wiemy, jak odpowiedzieli Jego uczniowie. A wy za kogo Mnie uważacie?… Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego (Mt 16,15-16.)
Zatem w tym momencie rozpoczął się nowy etap. Oni użyli swego rozumu i swego prywatnego osądu i -wspomagani przez Jego łaskę – doszli do wniosku, że kolejny rozsądny krok to krok wiary. Aż do tego momentu obserwowali, przeprowadzali sekcję, krytykowali i analizowali Jego słowa. To jest, badali Jego „listy uwierzytelniające”. A teraz to sam rozum nakłaniał ich ku wierze, rozum, który zrzekł się tego, co do tamtego momentu było jego prawem i jego obowiązkiem, aby wiara mogła zająć swoje właściwe miejsce. Odtąd zatem postawa uczniów musi być inna. Aż do tego momentu używali rozumu, aby badać Jego prawo. Teraz to właśnie wiara, wspomagana i nakłaniana przez rozum, to prawo akceptowała.
Jednak nawet teraz dzieło rozumu nie jest dokonane, chociaż jego zakres w przyszłości się zmieni. Rozum nie bada już czy Jezus jest Bogiem. Wiara to przyjęła. Jednak rozum musi być tak samo aktywny, jak zawsze, ponieważ teraz musi z całą mocą rozpocząć zadanie zrozumienia Jego Objawienia. Wiara dawała uczniom, by tak rzec, szkatułki klejnotów, jedną po drugiej. Każde słowo, które Jezus Chrystus odtąd do nich wypowiada jest kopalnią skarbów, jest absolutnie prawdziwe, ponieważ wiadomo, że On jest Boskim Nauczycielem, który je dał. A rozum zaczyna teraz swoją nową pracę – nie usprawiedliwiania wiary, ale interpretowania jej, nie badania praw Jezusa, ponieważ zostały już raz na zawsze przyjęte, ale badania, rozumienia i asymilowania wszystkiego, co On objawia. Zwróćcie się teraz ku katolicyzmowi.
To właśnie Kościół katolicki – i tylko Kościół katolicki – działa tak, jak to czynił Jezus Chrystus i oferuje odpowiedni cel zarówno dla rozumu, jak i dla wiary. Po pierwsze bowiem, jest oczywiste, że gdyby Chrystus zamierzył, aby Jego Objawienie trwało przez wszystkie wieki, musiałby zaplanować środki, dzięki którym by trwało, jakiś autorytet, który by je ogłaszał i zachowywał tak, jak On sam je przekazał. Następnie, oczywiste jest, że ponieważ tylko Kościół katolicki w ogóle rości sobie takie prawo w sposób jasny i logiczny, jego prawo do reprezentowania owego autorytetu jest proporcjonalne do jasności i spójności jego roszczenia. Albo znów, Kościół przedstawia na poparcie tego prawa dokładnie te same „listy uwierzytelniające”, jakie przedstawiał Jezus. Kościół wskazuje na swoje cuda, swoje osiągnięcia, wypełnienie proroctwa, jedność swego nauczania, odwołanie do ludzkiego poczucia moralności – wszystko to są odwołania do rozumu i odwołania, które zmierzają, jak to było w przypadku Jezusa, do najwyższego żądania, które także On uczynił, do żądania aktu wiary w sam Kościół jako Boskiego Nauczyciela.
Bowiem tylko Kościół tego żąda. Inne wyznania chrześcijaństwa wskazują na Pismo Święte, albo na pisma Ojców, albo na przykład swych członków i Kościół katolicki również te rzeczy czyni. Ale tylko on odwołuje się do owych rzeczy nie jako samych w sobie ostatecznych, nie jako stanowiących najwyższą instancję, ale wskazujących jako tę instancję żyjący głos Kościoła. Wierzcie mi, przynajmniej ze względu na same dzieła (J14,11) mówi także Kościół. „Używajcie w pełni swego rozumu, aby zbadać moje «listy uwierzytelniające». Studiujcie proroctwa, historię, Ojców Kościoła – studiujcie moje prawa w każdej dziedzinie, w której wasz intelekt jest kompetentny – a potem zobaczcie, czy nie jest to absolutnie rozumne dla rozumu, aby zrzekł się tego szczególnego tronu, na którym zasiadał tak długo, a w zamian posadził tam wiarę? Oczywiście idźcie za swoim rozumem i użyjcie waszego prywatnego osądu, ponieważ obecnie nie macie innego przewodnika. A potem, daj Boże, z pomocą wiary, rozum sam pokłoni się przed wiarą i będzie odtąd zajmował własne miejsce, nie na tronie, ale na stopniach, które do niego wiodą”.
Czy zatem odtąd rozum ma być cicho? Dlaczego, daje odpowiedź cała teologia. Czy Newman przestał myśleć, kiedy stał się katolikiem? Czy Tomasz z Akwinu zrezygnował ze swego intelektu, kiedy poświęcił się studiom? Rozum nie jest cicho ani przez chwilę. Przeciwnie, jest aktywny jak nigdy przedtem. Oczywiście nie zajmuje się już badaniem, czy Kościół jest Boski, ale zamiast tego z niewiarygodnym wysiłkiem bada, co wynika z tego faktu, sortuje nowe skarby, które otwierają się wraz z brzaskiem Objawienia przed jego oczami, organizuje, dedukuje i stara się zrozumieć szczegóły oraz strukturę zadziwiającej wizji prawdy. A ponadto jest tak niezmienny jak zawsze. Nigdy bowiem nie można mu przedstawić żadnego artykułu wiary, który zadaje kłam jego naturze, ponieważ Objawienie i rozum nie mogą sprzeciwiać się sobie nawzajem. Rozum nauczył się rzeczywiście, że tajemnice Boga często wykraczają poza jego władze, że nie może pojąć nieskończonego przy pomocy skończonego. Jednak nigdy ani przez chwilę nie każą mu się wycofywać z jego własnej pozycji, ani wierzyć w to, co postrzega jako nieprawdziwe. Rozum poznał swoje ograniczenia i wraz z tym doszedł do zrozumienia swych nienaruszalnych praw.
Zobaczcie zatem, jak cechy Chrystusa prześwitują poprzez rysy Jego Kościoła. Tylko Kościół ośmiela się rościć sobie prawo do aktu Boskiej wiary w siebie, ponieważ to Chrystus przemawia Głosem Kościoła. Tylko Kościół, ponieważ jest Boski, nakazuje najmędrszym ludziom stać się jak dzieci (Mt18,3) u jego stóp i obdarza małe dzieci mądrością starożytnych. Jednak z drugiej strony, w swym wspaniałym człowieczeństwie, Kościół wytworzył, poprzez ćwiczenie oświeconego ludzkiego rozumu, takie bogactwo teologii, jakiego świat nigdy nie widział. Czy to dziwne, że świat uważa zarówno wiarę, jak i rozum Kościoła, za zbyt skrajne? Albowiem wiara Kościoła wyrasta z jego Boskości, a rozum – z jego człowieczeństwa. A taki potok Boskości i takie wymowne człowieczeństwo, taka wspaniała ufność w objawienie Boga i taka niestrudzona praca nad zawartością tego Objawienia, są zupełnie niewyobrażalne dla świata, który w rzeczywistości obawia się zarówno wiary, jak i rozumu.
Zatem u stop Kościoła, i tylko tam, najmędrsi i prości klęczą razem – św. Tomasz i dziecko, Św. Augustyn i węglarz, tak różni w swym człowieczeństwie, jak tylko mogą być ludzie, tak zjednoczeni w świetle Boskości, jak mogą być jedynie ci, którzy je odnaleźli.
Kościół idzie zatem naprzód, do zwycięstwa. „Najpierw użyjcie swego rozumu – woła do świata – aby zobaczyć, czy nie jestem Boski! Potem, popchnięci przez rozum i z pomocą łaski, wznieście się ku wierze. Potem raz jeszcze wezwijcie wasz rozum, aby zweryfikować i zrozumieć te tajemnice, które przyjmujecie jako prawdziwe. I tak, krok po kroku, widoki prawdy otworzą się przed wami, a doktryny zaświecą światłem, o jakim się nie śniło. Tak wiara będzie interpretowana przez rozum, a rozum będzie podtrzymywać dłonie wiary, aż rzeczywiście dojdziecie do niezasłoniętej wizji prawdy, której stopy już ściskacie z miłością i uwielbieniem, aż zobaczycie, twarzą w twarz, w niebiosach, Tego, który jest jednocześnie dawcą rozumu i Autorem wiary” (Hymn Author of faith, eternal Word, słowa: Charles Wesley, 1740 r.).
ks. Robert Hugh Benson, „Rozum i wiara” w: „Paradoksy katolicyzmu„, wyd. Ordo, s. 91-104.
– biografia ks. R.H. Bensona w serwisie „Pod mitrą”
– fanpage „Polecam poczytać Bensona” na facebooku
(opublikowano:23 września 2013 r.)