Kto nie jest karcony i nie karci, jest jak członek, który zaczyna gnić; gdy zły lekarz przykłada od razu tylko maść do rany, nie wypaliwszy jej przedtem, wtedy całe ciało zakaża się i gnije. To samo dotyczy prałatów i innych dostojników, którzy widzą, że poddany ich zakażony jest zgnilizną grzechu śmiertelnego; jeśli poprzestaną na przyłożeniu maści pochlebstwa, nie uciekając się do nagany, chory członek nie ozdrowieje nigdy, lecz zakazi inne członki, zjednoczone z pierwszym w tym samym ciele, pod jednym pasterzem.
Gdyby natomiast byli prawdziwymi i dobrymi lekarzami, jakimi byli ci chwalebni pasterze, użyliby maści dopiero po wypaleniu rany ogniem nagany. Gdyby zaś członek ten upierał się przy swym występku, odcięliby go od zgromadzenia, aby nie zakażał innych zarazą grzechu śmiertelnego.
Lecz oni nie postępują tak: udają raczej, że nic nie widzą. Wiesz czemu? Bo korzeń miłości własnej żyje w nich i wydaje złą odrośl służalczej bojaźni. Boją się utracić stanowisko, dobra doczesne i wysokie urzędy, więc milczą. (…)
Nie karcą i dlatego, że czują w sobie te same błędy, lub jeszcze większe. Świadomość własnych błędów odbiera im zapał i stanowczość. Spętani służalczą bojaźnią, udają, że nic nie widzą. A jeśli nie mogą nie widzieć, wstrzymują się od nagany, dając się ująć pochlebstwom i licznym darom, nawet sami wynajdują usprawiedliwienia, byle nie karać. Do nich odnoszą się słowa, które wyrzekła moja Prawda: Ślepi są i wodzowie ślepych; a ślepy jeśliby ślepego prowadził, obaj w dół wpadają (Mt 15,14; Łk 6,39).
Nie tak czynili i czynią dziś jeszcze – jeśli z nich jaki pozostał – moi drodzy słudzy, o których ci rzekłem, że mieli przymioty i właściwości słońca. I zaprawdę są słońcami. Nie ma w nich ciemności grzechu, nie ma zaślepienia, gdy idą za nauką mej Prawdy. Nie są letni; gdyż płoną ogniem mej miłości. Gardzą wielkością, zaszczytami i rozkoszami świata. Kto nie pożąda władzy ani dostojeństw, ten nie boi się ich utracić i karci odważnie. Kto ma czyste sumienie, nie boi się niczego. (…)
Powiedziałem ci, że w nich jaśnieje perła sprawiedliwości. Powiem ci teraz, że ci nieszczęśliwi biedacy noszą na piersiach jako godło niesprawiedliwość (por. Mdr 5,19; Ef 6,14). Niesprawiedliwość ta przypięta jest samolubną miłością własną, od której pochodzi. Bo miłość własna czyni ich niesprawiedliwymi dla ich dusz i dla Mnie, i zaślepia ich fałszywym sądem. Nie oddają Mi należnej chwały, i sami wyrzekają się uczciwego i świętego życia, pragnienia zbawienia dusz i głodu cnoty. Przez to stają się niesprawiedliwi dla poddanych i bliźnich swoich i nie karcą występków. Zaślepieni tchórzliwą obawą, aby nie narazić się stworzeniom, pozwalają im spać i gnić w ich nędzy. Nie widzą, że chcąc przypodobać się stworzeniom, budzą wstręt w nich i we Mnie, ich Stwórcy.
Jeśli zdarzy się niekiedy, że zdobędą się na naganę, by stworzyć sobie płaszczyk ze strzępka sprawiedliwości, nie zwracają się przeciw wielkim, których występki są często cięższe. Boją się utracić stanowisko lub życie. Ganią małych, którzy nie mogą im zaszkodzić, ani odebrać urzędu. Ci popełniają niesprawiedliwość z nędznej miłości własnej.
Miłość własna zatruła cały świat i ciało mistyczne świętego Kościoła; zachwaściła ogród tej Oblubienicy i zapełniła cuchnącymi kwiatami. Ogród ten był pięknie utrzymany, gdy uprawiali go prawdziwi ogrodnicy, moi święci kapłani; był ozdobiony mnóstwem wonnych kwiatów. Poddani, pod przewodem dobrych pasterzy nie wiedli zbrodniczego życia; byli uczciwi, cnotliwi i święci. Dziś jest inaczej. Poddani są źli, bo źli są pasterze. Oblubienica pełna jest cierni, licznych i różnych grzechów.
Nie aby mogła być dotknięta zarazą grzechu i aby moc świętych sakramentów mogła doznać jakiegoś uszczerbku. Lecz ci, którzy żywią się na łonie tej Oblubienicy, zaszczepiają zarazę w swojej duszy, tracąc godność, do której ich podniosłem. Nie umniejsza się godność sama w sobie, lecz oni sami umniejszają ją w sobie. Występki ich poniżają krew, gdyż ludzie świeccy tracą dla nich szacunek, który powinni im okazywać z powodu krwi. Ale nie powinni go odmawiać i jeśli to czynią, z powodu grzechów pasterzy, popełniają grzech nie mniejszy. Jednak ci nieszczęśliwi są zwierciadłem nędzy, choć wybrałem ich, aby byli zwierciadłem cnoty. (…)
Jakżeż więc ci, którzy nie mogą rozeznać zła we własnym życiu, zdołają poznać je i karcić w innych? Nie mogą i nie chcą czynić tego, by nie potępić samych siebie. A owieczki nie mające pasterza, który by czuwał nad nimi i umiał je prowadzić, zbłąkają się łatwo i często będą pożarte i rozszarpane przez wilki.
Zły pasterz nie troszczy się wcale, aby mieć psa, który szczeka na widok zbliżającego się wilka, lecz ma takiego, jakim jest sam (por. Iz 56,10). Ci kapłani i pasterze, wyzbyci troski o dusze, nie mają ani psa sumienia, ani kija sprawiedliwości. Nie karcą też rózgą; pies sumienia milczy. Nie szczeka już, aby ganić ich samych i przypominać owieczki, które zbłądziły ze ścieżki prawdy, odkąd przestały chować moje przykazania i wilk piekielny je pożera. Gdyby pies szczekał, gdyby rózga świętej sprawiedliwości spadła na ich zbłąkania, pasterz ocaliłby owieczki, które wróciłyby do owczarni.
Lecz pasterz jest bez kija i bez psa, owce jego giną bez jego opieki. Pies sumienia osłabł i nie szczeka, bo nie dostaje pożywienia. Pożywieniem, którego trzeba temu psu, jest krew Baranka, Syna mojego. Gdy pamięć, która jest jakby naczyniem duszy, jest pełna krwi, sumienie żywi się nią. Wspomnienie tej krwi zapala duszę nienawiścią występku i miłością cnoty. Ta nienawiść i ta miłość oczyszczają duszę z brudu grzechu śmiertelnego, i dają siłę sumieniu, które jej strzeże. Skoro tylko jakiś wróg duszy, jakiś grzech śmiertelny przedstawia się duszy, nie tylko jako pożądanie, ale nawet jako zamysł, natychmiast pies sumienia szczeka ostrzegawczo, aż obudzi rozum i nie pozwala popełnić grzechu. Bo kto posiada sumienie, posiada sprawiedliwość.
Dlatego tacy niegodziwcy, niegodni zwać się nie tylko kapłanami, lecz nawet stworzeniami rozumnymi, gdyż stali się przez swe błędy zwykłymi zwierzętami, nie mają psa: jest on tak słaby, rzec można, że nie istnieje. Nie posiadają też rózgi świętej sprawiedliwości. Błędy ich uczyniły ich tak trwożliwymi, że boją się cienia, nie bojaźnią świętą, lecz bojaźnią służalczą. Mieli być gotowi na śmierć, aby wyrwać dusze z rąk diabła, a oni je im wydają, nie ucząc ich dobrego i świętego życia i nie chcąc znieść jednego obelżywego słowa dla ich zbawienia.
Nieraz kapłan znajdzie się wobec powierzonej mu duszy, uwikłanej w najcięższe grzechy. (…) Biedny kapłan udaje się do niej, aby uczynić, co należy, lecz jedno szorstkie słowo, jedno groźne spojrzenie zbija go z tropu. Niekiedy zostaje obdarowany. Wahając się między darem a bojaźnią służalczą, pozostawia tę duszę w rękach diabła i udziela jej Sakramentu Ciała Chrystusowego, jedynego Syna mojego. Widzi i wie, że dusza ta pogrążona jest w ciemnościach grzechu śmiertelnego, a jednak, chcąc przypodobać się ludziom świata, opanowany nieumiarkowanym strachem i ujęty darem, który otrzymał, udzielił grzesznikowi świętych sakramentów i pochował go z wielkimi honorami w świętym Kościele, choć powinien był wyrzucić go z Kościoła, jak zwierzę, jak członek odcięty od ciała. Jakaż tego przyczyna? Miłość własna i rogi pychy. Gdyby Mnie kochał ponad wszystko, gdyby kochał duszę tego biedaka, gdyby pozostał pokorny i nieustraszony, byłby starał się ocalić tę duszę.
– św. Katarzyna ze Sieny, „Dialog o Bożej Opatrzności czyli księga Boskiej nauki” (fragm.), Poznań 1987.
(opublikowano:5 lutego 2019 r.)