Nie potrafię pojąć, skąd ludziom przyszło do głowy, że demokracja w jakiś sposób przeciwstawia się tradycji. Jest przecież oczywiste, że tradycja to nic innego, jak demokracja rozciągnięta w czasie. Tradycja oznacza ufanie zgodnemu chórowi ludzkich głosów, a nie jakiemuś jednostkowemu, arbitralnemu świadectwu.
Na przykład ktoś, kto cytuje zdanie niemieckiego historyka, przeciwstawiając je tradycji Kościoła katolickiego, odwołuje się do arystokracji w ścisłym znaczeniu tego słowa. Stawia wyżej opinię jednego eksperta niż straszliwy autorytet tłumu. Łatwo dostrzec, dlaczego legenda powinna być i jest traktowana z większym respektem niż książka historyczna. Legendę zwykle tworzy ogół mieszkańców wioski, będących przy zdrowych zmysłach. Książkę natomiast pisze jedyny w całej wiosce szaleniec. (…)
Tradycję można zdefiniować jako rozszerzenie praw wyborczych, jest ona bowiem udzielaniem prawa głosu najbardziej zapomnianej ze wszystkich klas: naszym przodkom. Tradycja to demokracja umarłych, która nigdy nie podda się małej, choć aroganckiej oligarchii tych, którzy przypadkiem teraz właśnie chodzą po świecie. Wszyscy demokraci sprzeciwiają się dyskwalifikowaniu ludzi z powodu ich urodzenia; tradycja sprzeciwia się dyskwalifikowaniu ludzi z powodu ich śmierci. Demokracja każe nam brać pod uwagę opinię każdego człowieka, nawet jeśli jest on tylko naszym lokajem; tradycja każde nam brać pod uwagę opinię każdego człowieka, nawet jeśli jest on tylko naszym ojcem.
Ja w każdym razie nie potrafię oddzielić pojęcia demokracji od pojęcia tradycji. Wydaje mi się oczywiste, że w obu przypadkach mamy do czynienia z jednym i tym samym. Chcemy, by umarli brali udział w naszych naradach.
G.K.Chesterton, „Ortodoksja”, przeł. M. Sobolewska, Warszawa-Ząbki 2004, s. 78n.
(opublikowano:29 sierpnia 2013 r.)