Jestem tradycyjnym parafialnym klechą. W ogóle jestem bardzo tradycyjny… Wyobraźmy sobie, że my emocjonalnie Pana Boga nie czujemy… Ja bym mógł państwa podkręcić i zaraz byśmy Pana Boga poczuli. Wygasili byśmy światła, scholę byśmy poprosili o jakiś klimat, ja bym powiedział: „Przyjdź, przybądź, bądź…”. Manipulował bym wami – mógłbym to zrobić… Zawsze denerwowały mnie wszystkie formy propozycji duszpasterskich dla młodzieży jak byłem w liceum… typu tam wspólnotka, taki prymitywny love-bombing: „Jestem brzydki, gruby, mam pryszcze… nikt mnie nie akceptuje”, chwytamy się za tłuste łapki, „dobrze że jesteś” i jestem w oazie… Nie po to mówię, żeby kogokolwiek, kto przeszedł oazową formację poniżać, ale żeby powiedzieć, że Pan Bóg to jest coś o wiele więcej niż uczucia.
Ja zawsze się buntowałem. Najbardziej mnie denerwowało na tych spotkaniach dla młodzieży… sztampowe świadectwa: „Byłem zwykłym prawdziwym, typowym katolikiem. Spotkałem wspólnotę XY i moje życie się zmieniło”. A ja się wściekłem i powiedziałem, że postaram się zbawić przez bycie zwykłym, spokojnym parafialnym katolikiem i zacząłem chodzić do mojego parafialnego kościoła nie w niedzielę, ale w tygodniu. I stawałem sobie z tyłu i przy całym moim laickim spojrzeniu patrzyłem na księdza i myślę sobie: Przepraszam was, albo to są jakieś jedne wielkie jaja – jakiś śmieszny pan, który podnosi andruta, śmiesznie ubrany, a wszyscy mówią: „O, święty andrucie!”, albo coś w tym jest. I oczywiście nie było anioła który przyleciał i palnął mnie skrzydłem, tylko był taki moment bliskości rozumowej – bardziej rozumowej niż uczuciowej.
Na szczęście później wpadł mi w ręce jakiś stary mszalik babci, gdzie było po polsku i po łacinie, tam było trochę mistycznie – stąd moje przywiązanie do takiej tradycji liturgicznej przedsoborowej i np. strasznie mnie denerwuje to, o czym mówił umiłowany ojciec Benedykt – przestawienie księdza w tę stronę (versus populum) to jest błąd liturgiczny proszę państwa. Chociażby to widać w kanonie. Kiedy przepis – rubryka, każe nam podnieść oczy ku górze. Dawniej ksiądz był odwrócony w drugą stronę,ale to nie tle stał tyłem do ludzi, tylko razem z ludźmi patrzyli w jedną stronę. Kościół był ad orientem – orientowany. Do Trydentu. Od Trydentu moi państwo, ten symboliczny Wschód to był krzyż i sześć świec na tym przedsoborowym ołtarzu. I to nie tyle w ciągu wieków. Ołtarz był odsunięty od ściany… ale przesuwano ołtarz coraz bliżej aż dotknął ściany. Księża bywają niepiśmienni… i ten przepis o spojrzeniu na krzyż był po to, bo do odprawienia Mszy świętej była wymagana tak zwana intencja aktualna – nie habitualna, nie że my sobie wychodzimy i mówimy że idziemy Mszę odprawiać, ale że on w momencie konsekracji musiał sobie zdawać sprawę z tego, co robi. Dlatego przepis mu kazał, by podniósł oczy swoje ku niebu i patrzył na krzyż, żeby sobie uzmysłowił, że to jest ofiara. A teraz ja podnoszę oczy ku niebu… i patrzę na pana organistę, albo na panią z siatką na początku kościoła, co mnie potwornie rozprasza.
Dla mnie, to moje umieranie w którego jestem trakcie, jest niezwykle związane z Eucharystią. Błagam was – odkryjcie na nowo Komunię świętą.
Ks. Jan Kaczkowski
(opublikowano:13 czerwca 2014 r.)