https://www.youtube.com/watch?v=CaJl5EZZqtM
Każdy człowiek ma świadomość, że powinien czynić dobro, a unikać zła; sumienie przemawia nawet wtedy, gdy w świadomości brak jest właściwego moralnego rozeznania. Nieposłuszeństwo głosowi sumienia zawsze rodzi poczucie winy – od zasady tej nie ma wyjątku, bo wpisana jest głęboko w ludzką naturę. Poczucie winy jest świadectwem napięcia, jakie istnieje pomiędzy powinnością a działaniem; napięcia na dłuższą metę nie do utrzymania, które rozładowuje się na dwa sposoby: albo przez dostosowanie wyborów moralnych do wymogów sumienia, co prowadzi do uwolnienia od winy, albo w drodze adaptacji sumienia do faktycznych moralnych wyborów, czego następstwem jest zanik poczucia winy. Krótko, albo sumienie kształtuje działanie, albo działanie kształtuje sumienie. Człowiek wybiera pierwsze rozwiązanie, kiedy pragnie być autentycznie dobry, drugie, kiedy chce się dobrze czuć. Jak na ironię, pierwsza opcja zakłada upadłość ludzkiej natury, druga odwołuje się do naturalnej niewinności; pierwsza zakłada istnienie obiektywnego moralnego prawa, druga odwołuje się do autonomii osoby, której wola jest jedynym prawem; z pierwszą wiąże się niekiedy przekonanie o konieczności posłuszeństwa woli Bożej, z drugą, faktyczne przekonanie o własnej boskości.
Niezależnie od tego, czy biblijny opis upadku człowieka odczytamy jako wydarzenie historyczne, czy jako mit, to konsekwencje będą podobne, pod warunkiem, że właściwie rozumiemy pojęcie mitu. Dziś przymiotnik „mityczny” znaczy tyle, co „nieprawdziwy”, a przez mit rozumie się nieprawdziwą, choć efektowną opowieść. Ale mitów antycznych nie przechowywano dla ich walorów rozrywkowych, lecz dlatego, że były nośnikami prawdy. W kulturze, która nie znała filozoficznej spekulacji, prawdę o świecie wyrażano za pomocą mitu. Jakiej więc prawdy uczy biblijna opowieść o upadku człowieka?
Wszyscy jesteśmy upadłymi stworzeniami. Jeżeli słowo „upadły” wprawia w zakłopotanie, powiedzmy inaczej: wszyscy bez wyjątku mamy osobliwą skłonność charakteru, która sprawia, że czynimy zło nawet wtedy, kiedy pragniemy dobra, i to niezależnie od standardu moralnego, jaki wyznajemy; nie potrafimy sprostać nawet wymogom prywatnej moralności, jaką często sporządzamy ad hoc, na potrzebę chwili. Fakt ten powinien budzić najwyższe zdumienie. Oto istnieją rozumne stworzenia, świadome prawa moralnego (wszyscy wiedzą, że mają wybierać dobro, a unikać zła), ale żadne z nich nie jest w stanie żyć w zgodzie z jego wymaganiami. Ten przedziwny rozdźwięk pomiędzy intencją a czynem wydaje się nam naturalny, ponieważ nie znamy z autopsji cech upadłej natury. Skąd bierze się choroba duszy, której wszyscy jesteśmy nosicielami? Diagnoza nasuwa się sama: choroba jest wrodzona. (…)
Nauka o grzechu pierworodnym doczekała się oczywiście krytyki, która usiłuje zwykle pokazać, że człowiek jest z natury dobry, a jego skłonność do zła rodzi się pod naciskiem wadliwych struktur społecznych. Stanowisko takie od stuleci zajmuje świecki humanizm, a jego słabością jest niemożliwość pokazania, jak to się dzieje, że z natury dobrzy ludzie tworzą złe społeczeństwa. (…) Utopie trzeba nazwać po imieniu. Stan naturalnej niewinności, jaką cieszył się pierwszy człowiek odszedł bezpowrotnie w przeszłość wraz z tragicznym w skutkach wyborem pierwszych rodziców.
Do raju nie ma powrotu, nikt nie rodzi się ze skłonnością do świętości. Ale niedobra nowina o upadłej naturze, jaką głosi nauka o grzechu pierworodnym nie skłania do pesymizmu, bo powrót do raju nie jest celem naszej wędrówki. Bóg nie organizuje powrotów, nie zadowala się odkręcaniem zaszłości, ale wyznacza nowe, nieoczekiwane perspektywy. Chrześcijanin wygląda odrodzenia w przemienionej, doskonałej naturze, której prototypem jest chwalebne ciało zmartwychwstałego Chrystusa, i życia w Królestwie, które Bóg przygotował ludziom „przed założeniem świata”. Trudno mieć do Boga pretensje o to, że jego dary przechodzą nasze najśmielsze oczekiwania.
Jacek Bacz, „Przez rozum do wiary„, Kraków 2013, s. 204-210.
(opublikowano:14 sierpnia 2013 r.)