Zakochanie

·ekscerpcje z innych źródeł ·

Zakochanie, przez wielu traktowane pogardliwie jako upojenie zmysłów, samo w sobie reprezentuje jedynie apogeum rozbudzonego postrzegania ukochanej osoby, apogeum, w którym odsłania się cały urok jej istoty, pełna błogość wspólnoty „Ja–Ty”. Zakochanie samo w sobie nie jest bynajmniej czymś godnym pogardy albo skutkiem grzesznego upadku. W ramach naturalnego porządku przedstawia jedyny stan rzeczywistego rozbudzenia, pozwalający przezwyciężyć stan wegetowania niejako w uśpieniu, przytępione życie bez celu i wszelką inercję. Cudownie ukazał to już Platon w swym Faidrosie.

Zakochanie przywoływane jest również jako wzór naszej relacji z Jezusem, o którym powiedziane jest: „Jam miłego mego, a mój miły jest mój, on [stado swoje] pasie wśród lilii” (Pnp 6, 3). Zakochanie zostaje wywyższone tu do takiej godności, że staje się porównaniem dla najwyższej i najwznioślejszej ze wszystkich relacji, relacji do Boga–Człowieka.

Niech nikt nie oponuje, że zakochanie to ułuda, że to rodzaj upojenia, które szybko mija i które buduje na zewnętrznych cechach drugiej osoby. Albowiem istnieją zakochania powierzchowne i głębokie, tak samo jak istnieje przyjaźń powierzchowna i głęboka. Ta ogólna możliwość nie przemawia bynajmniej przeciwko zakochaniu jako takiemu, tak samo, jak nie przemawia przeciw przyjaźni. Fakt, że można się pomylić co do drugiej osoby, nie przemawia przeciw temu, że w stanie zakochania otwiera się przed nami jej właściwe życie. Nikt chyba nie zaprzeczy, że życie modlitewne pozwala nam wiele zrozumieć z relacji duszy do Boga, a mimo to i tu zdarzają się złudzenia.

Przede wszystkim jednak trzeba całkowicie oddzielić prawdziwe zakochanie, nawet jeśli występuje w formie powierzchownej, od wszelkiego li tylko zmysłowego pożądania. Zakochanie cechuje zawsze pełne czci, rycerskie nastawienie wobec drugiej osoby – co więcej, nawet pewne upokorzenie się, oswobodzenie duszy, wyzwolenie ze spiętego skupienia na sobie, pychy i bezwładnej pożądliwości. Człowiek prawdziwe zakochany staje się delikatny i czysty.

Nawet jeśli zakochanie bazuje na powierzchownych i zewnętrznych rysach drugiej osoby, to cechy te reprezentują przecież dobroć i piękno całej istoty i wprowadzają duszę zakochanego w nastrój, który pozwala mu się unieść ponad egocentryczną ociężałość i otępienie. Zwykłe upojenie – obojętnie czy jako demoniczne zafascynowanie drugą osobą, czy jako zmysłowe zniewolenie w stylu Don Juana – nie ma nic wspólnego z zakochaniem.

W istocie prawdziwego zakochania leży, tak jak w istocie miłości małżeńskiej, intencja trwałości i ścisła wyłączność. Kto mówi: „Jestem teraz zakochany w tym człowieku, ale czy później jeszcze będzie mi się podobał, tego nie wiem”, nie jest rzeczywiście zakochany. Nawet jeśli ktoś w rzeczywistości uległ złudzeniu i jeśli zakochanie mu faktycznie po pewnym czasie minie – to zakochanie jako takie, jak i miłość małżeńską w ogóle, cechuje intencja trwałości w czasie i wieczności oraz ścisła wyłączność. (…)

Zakochanie stanowi również część miłości małżeńskiej. Nie oznacza to, że musi ono występować zawsze z równą intensywnością, jak długo istnieje miłość małżeńska. Ale miłość małżeńska musi w przypadku szczególnej aktualizacji znajdować ujście w zakochaniu, musi w sposób uśpiony stale ukrywać w sobie tę możliwość, wykazywać taki niuans. Nie trzeba chyba wspominać, jaka to olbrzymia różnica, czy zakochanie tworzy tylko wierzchołek głębokiej miłości małżeńskiej, czy też występuje w sposób wyizolowany, oraz że normalna funkcja zakochania, wypełniająca jego sens, polega właśnie na tym, że zakochanie w pełni realizuje i aktualizuje miłość małżeńską.

– Dietrich von Hildebrand, „Małżeństwo”, przeł. J. Kubaszczyk, Poznań 2017, s. 29n.

 

 

(opublikowano:27 lipca 2017 r.)